sobota, 24 maja 2014

idealna


Bardzo często jak idę ulicą ludzie na mnie patrzą, wręcz lustrują z góry na dół. Dla mnie jest to dość problematyczne, bo wiem, że spowodowane jest to tym, że wyglądam inaczej - inaczej, które nie jest zależne ode mnie. Zdecydowanie jestem bardziej szczupła niż większość ludzi, niektórzy sugerują mi, że mam problemy z odżywianiem, ale nie, ja po prostu taka jestem. Raczej jem wszystko co chcę, fast foody, nieregularnie, w nocy, czyli łamie wszystkie zasady fit wyglądu a i tak nic się nie zmienia. Nie należę do grupy ludzi "AAAAAAA, NIEDŁUGO WAKACJE, TRZEBA SIĘ ZACZĄĆ ODCHUDZAĆ". Od zawsze nie musiałam zwracać uwagi na to co jem, ile jem, kiedy jem, czy muszę spalać kalorie. Często słyszę od innych dziewczyn "ja chcę wyglądać tak jak Ty" i dość często podejmują one kroki, które do tego prowadzą. Ja wiem, że część dziewczyn mi zazdrości tego, że nie muszę się ograniczać, nie muszę się zastanawiać czy tu czy tam przybędzie mi trochę kilogramów. Tylko nie jestem w stanie pojąć dlaczego ludzie koniecznie chcą wyglądać tak jak jest to promowane w mediach. Może inaczej się do tego ustosunkowuje, bo nigdy nie miałam ze zbyt wysoką wagą problemów, raczej na odwrót. Media wykreowały idealną sylwetkę - szczupła + duże piersi. No cóż, ja przy mojej budowie nie mogę niestety narzekać na zbyt duże walory naturalne. I wątpię, żebym kiedykolwiek na to mogła narzekać. Dlatego też jest mi ciężko zrozumieć dziewczyny, które koniecznie chcą wyglądać jak te z rokładówek Playboya. Ja dostałam od natury to, że jestem szczupła, dużych piersi w komplecie nie dostałam. I wiecie co? Nie narzekam. Zaakceptowałam taki a nie inny stan rzeczy. Jak byłam młodsza zastanawiałam się dlaczego nie mogę być "IDEALNA". Z perspektywy czasu wiem, że bycie idealnym to stan własnego postrzegania samego siebie. Pewnie każdy z nas ma coś co mógłby w sobie zmienić, tylko problemem jest kiedy to rzeczywiście zmienia i dąży tylko do tego, świadczy to o całkowitej nie akceptacji samego siebie. Ja doszłam do momentu, że zaakceptowałam to, że wyglądam tak jak wyglądam. Znam swoje mocne i słabe strony, i staram się zazwyczaj skupiać na tych zdecydowanie silniejszych.

wtorek, 13 maja 2014

Komu w drogę temu... ja. LONDYN 2014.



Kurs funta: 5,13. Każdy kto wybiera się do Londynu zakłada z góry, że musi mieć odłożone grube miliony, żeby zobaczyć to miasto i coś ciekawego w nim zrobić. Zdecydowanie błędne założenie.

Wyjazd do Londynu planowałam od.. końca 2013? Nie do końca pamiętam. Bilety kupiłam miesiąc przed wyjazdem. Podejrzewam, że gdybym wcześniej zaczęła szukać znalazłabym taniej. No cóż, tak się płaci za odkładanie wszystkiego na później. Postaram się odciąć od rzeczy, które były tylko i wyłącznie moimi zachciankami i niekoniecznymi wydatkami.
Wyjazd miał się odbyć jak najmniejszym kosztem, więc wybrałam Ryanair'a. Zastanawiałam się nad Wizzair'em, ale bilety były droższe, bagaż podręczny niepłatny mniejszy. Więc mimo tego, że trzeba było jeszcze zapłacić za podróż ze Stansted to w ogólnym rozliczeniu wyszło taniej. Problemem jest to, że Ryanair lata z Modlina, Wizzair z Chopina, no cóż. Nie można mieć wszystkiego.
Bilety kosztowały razem z jednym 15 kg bagażem dodatkowym (na dwie osoby) 271 zł. Warto szukać bezpośrednio na stronach przewoźników, bo strony wyszukujące tanie loty doliczają pewną kwotę dla siebie.
My po przylocie musieliśmy się dostać do Milton Keynes, więc wpadł koszt 10 funtów (polecam i w sumie to chyba jedyny taki przewoźnik w Londynie - National Express. Nie trzeba kupować biletów wcześniej, ceny się nie zmieniają zazwyczaj, a automaty do tych biletów są w każdym miejscu, w którego te autobusy ruszają) co w rozliczeniu na PLN daje dokładnie 51,3.
Jako, że przezorna zawsze ubezpieczona sprawdziłam połączenia z Milton Keynes do Londynu, normalna cena to średnio 13 funtów, ale dzięki stronie http://www.thetrainline.com/ znalazłam bilety za 5 funtów, oczywiście w jedną stronę, więc dziennie na podróż z Milton do Londynu 10 funtów. Jako, że spędziliśmy w Londynie pełne 3 dni, więc wyszło 30 funtów w trakcie całego wyjazdu. Co daje 153.90 zł.
Jako, że Londyn ma te wspaniałą rzecz jaką są darmowe muzea, więc za zwiedzanie nie płaciliśmy. W każdym muzeum natomiast przy wejściu na ekspozycje są wystawione duże "skarbonki", żeby je wesprzeć. Powiem, że z większą ochotą wrzuca się te 5 funtów dotacji niż miałoby się płacić za wejście. Więc jeśli jesteście hojni to doliczcie jeszcze 10 funtów na rzecz dotacji (akurat my w ciągu tych dwóch dni zwiedziliśmy dokładniej dwa muzea, Muzeum Brytyjskie i Muzeum Nauki), ale ja wrzuciłam tylko w drugim, więc w moim rozliczeniu doliczam tylko 5 funtów. (25.65 PLN)
Każdy normalny człowiek musi czasem coś zjeść, więc doliczam trzy obiady, a nie zawsze trzeba jadać w najdroższych restauracjach, więc obiad w Burger Kingu wychodzi za około 5 funtów. Raz skusiliśmy się na klasyczne Fish&Chips, trochę kiepsko wybraliśmy, bo praktycznie vis'a'vis British Museum, więc zapłaciliśmy około 13 funtów od głowy. Ale wiem, że można zjeść F&C w granicach 5-6 funtów. Nie wiem czy będzie tak dobre jak to co my jedliśmy, ale jednak. Ale w sumie za obiady w Londynie zapłaciliśmy łącznie około 125 zł.
Każdy normalny człowiek też musi się napić czasem kawy, najlepiej dwie w ciągu dnia plus herbata, więc w Starbucks każde z nas wydawało średnio 5 funtów dziennie. (Koszt małego latte to około 2 funtów, ale ja jestem raczej fanką kawy przelewowej, więc zaledwie 1,55). Więc jak dla mnie to koszt w granicy 20 zł dziennie. (Oczywiście razy trzy = 60).
Zapomniałabym o jednej z najważniejszych rzeczy - bilety na autobusy i metro. Mnie to trapiło bardzo mocno, bo można kupować bilety dzienne, można kupić bilety 3 dniowe, ale my wybraliśmy Oyster Card, koszt karty 5 funtów (zwrotne przy oddaniu karty) i kupiliśmy od razu na nią bilet 7 dniowy, przy którym nie było już problemu z Off-peak przejazdami, nie mieliśmy żadnych ograniczeń godzinowych, ilości przejazdów, a kartę mieliśmy ważną na stresy 1-3. I gwarantuję, że w czasie tego wyjazdu nie wiem czy nawet daliśmy radę przekroczyć granicę stref 1/2.  Koszt takiej karty to 39 funtów. Przy rozliczeniu na doładowywanie karty pieniędzmi, czy kupowania biletów na krótsze terminy mimo, że łącznie korzystaliśmy z kart 3,5 dnia to zdecydowanie bardziej się to opłaciło mimo, że karta była ważna nawet wtedy jak już wylądowaliśmy w Warszawie. (koszt 200 zł)
Jak każdy turysta coś musieliśmy przywieźć, więc kilka kartek pocztowych, jakiś breloczek, czy puszki w kształcie budki telefonicznej, autobusu i skrzynki na listy z herbatą no i oczywiście Magic Stars (cś, wiem, że można kupić w Polsce, w Tesco, ale mimo wszystko) to łącznie koszt 15 funtów. (76 zł)
Ostatnim naszym wydatkiem był bilet na autobus z Victoria Station na Stansted - 10 funtów (51.3).


Więc podsumowując cały wyjazd każde z nas wydało 1013.85. Jest to policzone co do grosza, ale mimo wszystko to kwota +/-.
Nie wliczam już w to moich zapasów słodyczy jakie zrobiłam, bo przecież Cadbury w Polsce nie występuje, tak samo jak czekolady Willy Wonka i w Polsce nie dostaniesz w normalnych cenach słodyczy ze Stanów, a w Anglii owszem. No cóż, to akurat całkowicie były moje zachcianki, ale mimo 80 funtów wydanych na słodycze i takie rzeczy na przykład jak mleko Mars czy zakupy w Primark nie zbankrutowałam na tym wyjeździe (całkowicie).

Więc wystarczy Ci zaledwie 1000 zł, żeby zobaczyć:
King's Cross
British Museum
Tower of London
Tower Bridge
Katedrę Św. Pawła
Muzeum Nauki
Green Park
St. James Park
Buckingham Palace
London Eye i Tamizę
Big Ben'a
Pałac Westminsterski
Camden Town
Oxford Street
Hyde Park
Zjeść klasyczne Fish&Chips
Dać radę porównać wszystkie Fast Foody, które mamy w Polsce. (czyt. McDonalds, KFC i Burger King)
Sprawdzić czy na pewno kawa w Starbucks jest taka sama jak u nas.

Jako, że ograniczaliśmy wydatki to nie poszliśmy na London Eye czy do Muzeum Madam Tussaud, ale rada ode mnie, taniej kupić bilety przez internet, drugim plusem jest to, że nie trzeba czekać kilku godzin w kolejce. (My wcześniej o tym nie pomyśleliśmy i nawet gdybyśmy chcieli to nie mieliśmy czasu na czekanie).

I kilka zdjęć:
 Londyńskie metro <3
 hala British Museum, która cały czas się fascynuję
 Katedra Św. Pawła
 Tower od London
 Oxford Street
 Magia Camden Town i jego specyficzność *.*
 KFC - jak przystało na prawdziwą polkę chciałam porównać i niestety angielskie KFC do naszego się nie umywa, za to McDonalds jest w Anglii lepszy, Burger King natomiast porównywalny
 Brytyjska, Królewska poczta
 Moje zachcianki
Koniec podróży i urlopu, zabytkowa Victoria

czwartek, 8 maja 2014

"A JA JAKO POWSTANIEC UŻYWAŁEM KAMERY A NIE KARABINU"




Ludzie, którzy postępują inaczej niż nam się wydaje, że powinni są zazwyczaj szykanowani. Takie samo podejście do grupy filmowej w czasie powstania mieli ludzie walczący na pierwszej linii frontu, ale teraz, z perspektywy czasu, ludzie szanują i uznają członków grupy filmowej za ludzi, którzy tak samo walczyli jak inni, tyle że o pamięć.
Kiedy dowiedziałam się, że mam możliwość zobaczenia tego filmu wcześniej weszłam na Filmweb, obejrzałam trailer i szczerze powiedziawszy byłam zdezorientowana, bo kolorowe fragmenty filmów z czasów powstania trochę zaburzyły percepcje, nie do końca czułam, że są autentyczne. Miałam wrażenie, że są dogrywane i inscenizowane, ale jak usiadłam w amfiteatrze i najpierw wysłuchałam jednego z powstańców, który został na tych taśmach, z których powstał film, rozpoznany zobaczyłam, że tak naprawdę ta historia, sprzed 70 lat wcale nie jest tak daleko od nas, dość młodych ludzi, więc chyba nie należy jeszcze zamieniać tego w całkowicie historyczne wydarzenie.
Film zrobił na mnie duże wrażenie, byłam zaskoczona formą, bo mimo całkowicie różnych fragmentów Jan Komasa daje radę stworzyć fabułę, co powoduje, że nie oglądamy czysto dokumentalnego filmu, i ten film nas nie nudzi. Mimo wszystko, wcześniejsze filmy, które jakkolwiek nawiązywały do Powstania skupiały się całkowicie na walce, ten nie ma momentów kulminacyjnych, przewrotnych, film ten pokazuje życie Powstańców, część konfrontacji z wrogiem, pokazuje też jak stopniowo Warszawa zamienia się w ruinę. Trudno jest zlokalizować miejsca, w których jest to filmowane, bo przecież niektóre już w ogóle nie istnieją, ale jest kilka charakterystycznych miejsc, które pozwalają na przeniesienie się w dokładne miejsce w wyobraźni.
Film powstał w idealnym momencie, w momencie kiedy jeszcze część powstańców żyje, jest to już niewielka część, ale jednak. Widzimy tych ludzi obok siebie, widzimy tych ludzi na ekranie, jak wtedy żyją, walczą, próbują przeżyć. Szanuję ludzi, którzy byli zaangażowani w ten film i włożyli w niego tyle pracy, bo film powstawał przez prawie 3 lata i wydaje mi się, że to nie była praca lekka, bo młodsze pokolenia będą chociaż trochę mogły poznać to co się działo w stolicy, ja jeszcze miałam możliwość porozmawiania z ludźmi, którzy przeżyli wojnę, Powstanie Warszawskie, znam to z opowiadań naocznych świadków czy też ludzi, którzy wtedy walczyli za kraj.




Każdy powinien zobaczyć ten film, zwłaszcza jeśli ktoś jest mieszańcem Warszawy i nie jest całkowitym ignorantem..


Pozdrawiam, Niekończąca