środa, 30 kwietnia 2014

Dla miłośników "Psychozy" Hitchcocka czyli kilka słów o "Bates Motel"



W sieci ciągle głośno o "Grze o tron", "Suits" czy "Breaking Bad" i całej gamie bardzo popularnych seriali, a mam wrażenie, że niektóre godne polecenia są całkowicie ignorowane. W sumie przez przypadek, ale na szczęście, natknęłam się rok temu na serial "Bates Motel" (Anthony Cipriano). Serial dla ludzi lubiących relacje ludzkie z punktu widzenia psychologicznego (czy też patologicznego), zależności pomiędzy bliskimi ludźmi i gamę rzeczy, które sprawiają, że niektórzy są tacy a nie inni. Z nutką dramatyzmu i elementami horroru.
W serialu poznajemy najbardziej dwie postaci - Normę Bates (Vera Farmiga) i jej syna Normana (Freddie Highmore), od samego początku widać, że z synem głównej bohaterki coś jest nie tak, widać też, że relacja pomiędzy matką i synem nie do końca jest normalna, powiedziałabym nawet, że patologiczna. Każdy z bohaterów skrywa jakąś tajemnicę, niektórzy nawet sami nie wiedzą jaką.
Psychiczne skazy bohaterów powodują wieczne problemy, problemy, które nie do końca są jasne do zrozumienia od razu, bo cała fabuła jest ciekawie i skomplikowanie pokręcona.
Dla mnie najciekawsza postać to właśnie Norman, który ma dwie zupełnie odmienne osobowości. Grzeczny kontra psychopata. Widzimy problemy zwykłe dla nastolatka - pierwszą miłość, nieszczęśliwą miłość i przyjaźń a kontrastujemy to z problemami, które tworzy matka, jej nadopiekuńczość, i przymus podporządkowania się każdej jej decyzji, nawet w którym momencie ma się udać do toalety, totalna manipulacja emocjonalna. Relacja, która pokazuje dwie całkowicie zależne od siebie osoby, wręcz jak mąż i żona a nie dziecko i rodzic. Właśnie to i problemy z aklimatyzacją w nowym miejscu i odrzucenie przez otoczenie tworzą obraz Normana. Jego odmienność od reszty widać od samego początku. W sumie cały serial jest prequelem filmu Hitchcocka, "Psychozy". Opowiada nam historię jak główny bohater filmu staje się psychopatycznym zabójcą. Ciekawy pogląd na niektóre sprawy i pokazanie, że niektóre problemy z młodych lat całkowicie warunkują to jakimi będziemy ludźmi. Dość przekoloryzowanie jak na nasze ogólne pojęcie i przekonania, ale jednak.
Jest to jedyny serial, w dość długim czasie, na którego drugi sezon czekałam z niecierpliwością prawie rok.

Polecam każdemu kto lubi thrillery, kino trzymające w napięciu, ale w sumie bez większych zrywów akcji. Należy raczej do stonowanych seriali, ale akcja jest potoczona tak, że do samego końca nie wiadomo co się zdarzy.
Jak dla mnie 8/10.


Pozdrawiam, Niekończąca

piątek, 25 kwietnia 2014

Za księcia i tak nie wyjdziesz.



Już dawno przestałam wierzyć w cudowne zakończenie bajki o służce wykorzystywanej przez macochę i przyrodnie siostry, żaden szklany bucik i wróżka nie zmienią mojego myślenia.
Jeśli głębiej przyjrzeć się relacjom między ludźmi to da się zauważyć, że ludzie przebywający w danym środowisku mają podobny status materialny. Nie mówię, że identyczny, ale oscylujący w podobnych granicach. Nie bez przyczyny, zazwyczaj ludzie którzy utrzymują ze sobą stały kontakt to ludzie z podobnym inwentarzem materialnym. Tyczy się to związków czy nawet przyjaźni. Niestety pieniądze określają to na co możesz sobie finansowo pozwolić a to na co sobie możesz finansowo pozwolić określa to jakich masz znajomych. Nie mówię o kwestii ubrań, czy przedmiotów codziennego użytku. Mam raczej na myśli hobby czy zainteresowania. Bo jeśli jesteś w stanie sobie pozwolić na zajęcia tenisa 5 razy w tygodniu a ktoś z ludzi Cię otaczających niestety nie to zmniejsza się płaszczyzna na której utrzymujecie relację. Nie mówię, że tak jest zawsze, ale zazwyczaj. Kiedyś rozmawiałam ze znajomym, u którego w związku była dość znacząca różnica materialna pomiędzy nim a jego dziewczyną. Związek przetrwał 2 lata, ale później się z hukiem rozpadł, bo dla jednej i drugiej strony stało się problematyczne to, że jedno zdecydowanie częściej płaci za wszystko co robią, wręcz utrzymuje swoją drugą połówkę. Gwarantuję, w tym przypadku dwie strony czuły się źle - i utrzymująca i utrzymywana. Chyba nikogo nie bawi wieczne wykładanie pieniędzy na inną osobę, ani nie jest komfortowe to jak wiecznie inni za Ciebie płacą.
Nigdy nie powiem, że pieniądze określają człowieka, raczej mam na myśli, że pieniądze określają możliwości danej osoby. Bo jeden jedzie na wakacje na Wyspy Kanaryjskie a drugi jest maksymalnie sobie w stanie pozwolić na wyjazd w Bieszczady. I niestety właśnie w takich miejscach to się rozjeżdża.



Taka krótka konkluzja na piątkowy wieczór, a raczej noc.


Pozdrawiam, Niekończąca









niedziela, 20 kwietnia 2014

OCENIAM LUDZI PO WYGLĄDZIE


Szata zdecydowanie zdobi człowieka, wiem, to okrutna prawda i większość z tym za wszelką cenę nie będzie chciała się zgodzić, ale tak jest i z tym nie ma co dyskutować.

Zawsze jak kogoś spotykam na swojej drodze to niezależnie od tego jakbym chciała to patrzę na to jak człowiek wygląda. Estetykę wyglądu, to czy wykorzystuje swój potencjał, czy po prostu wygląda dobrze. Nie chodzi chyba też o sam ubiór, ale o prezencje i styl w jakim ktoś się zachowuje. Równie dobrze ktoś założy na siebie łącznie sumę 30 złotych kupując ciuchy w Secondhandzie i będzie wyglądał jak milion dolarów a ktoś wyda milion dolarów na ciuchy i wręcz przeciwnie - będzie wyglądał jakby uciekł z kartonowego domu mieszczącego się w jakimś śmietniku na jakimś tam osiedlu.
Całe życie wmawiano mi, że wcale tak nie jest. Że nie można oceniać ludzi po wyglądzie. Ale teraz sobie wyobrażę, że jestem szefem jakiejś poważnej firmy i przeprowadzam rekrutację. Na spotkanie przychodzi gość ubrany zdecydowanie w byle co, niezadbany, tłuste włosy.. Czy go zatrudnię? Duże prawdopodobieństwo, że nie. Zdecydowanie wolę zatrudnić osobę ubraną z gustem, zwracającą uwagę na to jak wygląda.
Mam wrażenie, że kogo nie spytam czy ocenia ludzi po wyglądzie to mówi, że nie, bo przecież tak nie można, wygląd nie ocenia człowieka, a 5 minut nie minie i ktoś krytykuje wygląd osoby, która akurat przechodzi obok nas. Cóż za dziwna hipokryzja, biorąc pod uwagę, że taki człowiek dziwnie na mnie patrzy w momencie kiedy otwarcie przyznaję, że oceniam ludzi po wyglądzie. Chyba nikt mi nie powie, że nie rozmawia się lepiej z dobrze, nie powiedziałam drogo, ubraną osobą, niż z kimś kto zupełnie nie zwraca uwagi na to jak dobiera, a raczej wyciąga na chybił trafił, z szafy rzeczy. Mimo wszystko w odbiorze drugiego człowieka jego styl też się liczy. Niekoniecznie mam na myśli, że każda stylizacja na ulicy ma być stworzona dla mnie, bo do każdego pasuje zupełnie coś innego i to, że mijająca mnie pani X na ulicy będzie świetnie wyglądać nie oznacza, że ja ubrałabym się tak samo, także odmienny styl nie oznacza nic gorszego, zawsze ceniłam umiejętność wyróżnienia się z tłumu, ale nadal mówimy o stylu.


Zresztą mam wrażenie, że ocenianie po okładce przysłowiowej książki towarzyszy nam od dziecka, sama pamiętam, że wszystkie perfumy w drogeriach, które chciałam powąchać to były te w najładniejszych butelkach, więc to chyba w jakimś stopniu o czymś świadczy.





Pozdrawiam, Niekończąca

piątek, 18 kwietnia 2014

Cześć, jestem hejterem.


 Wyobraź sobie, że zaczynasz z kimś znajomość oznajmiając na wstępie, że jesteś hejterem. Czy to ma jakiś sens? Jedno wiem na pewno nikt nie weźmie na poważnie tych słów i będzie wielce zaskoczony jak hejterem się okażesz. 
 Nie wiem czy hejter to dobre słowo, bo mam wrażenie, że hejterzy to ludzie, którzy hejtują dla zasady, opublikujesz post na tablicy, fanpejdżu czy czymkolwiek innym o tym, że trzeba pomóc schroniskom zbierając karmę dla psów to i tak znajdzie się ktoś kto znajdzie sposób, żeby to zhejtować mimo szczytności celu. Więc może błędnie jestem przez otoczenia odbierana i wcale hejterem nie jestem, ja po prostu mam teorie na wszystko. Nie hejtuję małych kotków, potrzebujących i zaniedbanych psów czy chorych dzieci, ja po prostu dość ostro wypowiadam zdanie na niektóre tematy.
Sama nawet lubię hejterów, rzadko doprowadzają mnie do szewskiej pasji, raczej mnie bawią czy poprawiają humor.
 Ludzie bardzo często określają mianem hejtera człowieka posiadającego zgoła odmienne zdanie niż ogół, człowieka, który zdecydowanie nie boi się wyrazić swojej opinii na jakikolwiek temat i zdecydowanie z tłumu się wyróżnia. Z mojej perspektywy jeśli ktoś ma argumenty popierające jakieś zdanie to jego zdanie z hejtowaniem nie ma nic wspólnego. Nie jest to działanie dla jakiegoś działania, a hejtowanie, jak dla mnie, jest maszyną, która sama się nakręca bez powodu, dla samej zasady istnienia. Niestety głupi, niestety bardzo często ograniczony ogół przypnie komuś łatkę taką a nie inną i walka z tym jest wtedy daremna, ale nie wiem czy właśnie takim ludziom, pospolicie i publicznie nazywanym hejterami nie daje siły napędowej. Sama wiem jak reaguje jak ktoś neguje moje zdanie, zawsze się stawiam, używam argumentów, bo jednak zazwyczaj każda moje teoria jest nimi poparta.
 Jeśli masz zupełnie inne zdanie od reszty, jeśli masz argumenty, to broń go zawsze i wszędzie, tylko pamiętaj jeśli nie masz wystarczającej pewności siebie i jesteś słabą jednostką podążającą za tłumem to się nie nakręcaj i tak Ci nie wyjdzie.



Pozdrawiam, Niekończąca

wtorek, 15 kwietnia 2014

FILM vs. KSIĄŻKA


Miała być recenzja książki, która ostatnio mnie dość poruszyła, ale w czasie myślenia konkretnie o tym co napiszę zaczął tworzyć się wpis na inny temat, zresztą jak zwykle. Jako, że jestem w trakcie czytania drugiej książki, której ostatnio ekranizacja weszła do kin stwierdziłam, że napiszę o tym, że większość ludzi popełnia ten sam błąd. Najpierw ogląda film, a dopiero później rozważa zapoznanie się z materiałem, na którego podstawie powstał obraz kinowy. Biorąc pod uwagę, że duża część ludzi w ogóle zaprzestała czytania książek, i chyba nawet nie chodzi mi o to, że w moim mniemaniu są troszkę głupsi, ale zabierają sobie wielką przyjemność czytania, przewracania kartek (ja nadal nie przekonałam się do elektronicznych czytników i ebooków) i wyobrażania sobie i wizualizowania akcji i otoczenia wedle własnego uznania.
Już kilka razy zdarzyło się, że adaptacja filmowa słabo pokrywała się z pierwowzorem czy oddawała sens opowieści zawartej w książce. Nie powiem, są też takie filmy, że książka mimo wszystko jest na drugim miejscu, ale wtedy bardziej mówimy o kunszcie reżyserskim i aktorskim, a nie o samej historii. Ja staram się w momencie wejścia do kina jakiegoś filmu o którym słyszę dobre opinie, jeśli jest taka możliwość sięgnąć najpierw po wersję papierową, bo zdecydowanie nie chcę, żeby płytko opowiedziana filmowa historia zniechęciła mnie do czytania jakiejś książki.
Po przeczytaniu książki łatwiej mimo wszystko, nawet jeśli książka nie do końca nam się podobała, sięgnąć po film, wtedy jesteś bogatszy o dwa dobra kulturowe, a nie tylko jedno.
Długo by się rozwodzić nad tym co lepsze, czy film czy książka, ja osobiście lubię, uwielbiam, kocham oglądać filmy, ale książki są równie ważne w moim życiu.
I wiem, że jeśli najpierw obejrzę ekranizację, to nawet jeśli będzie dobra to czytając książkę będę już czekać na konkretne momenty, bez możliwości kreowania i wyobrażania sobie następstw. A to odbierze cały sens i przyjemność czytania książek.

Boli mnie to, że część książek staje się znana dopiero po tym jak zostaną zaadaptowane filmowo co skutkuje okładkami z klatek filmowych, to smutne. Okładka do książki to cudowne miejsce do popisu artystyczno-graficznego.



Dwa główne wnioski:
1. Zacznijcie czytać książki, nieczytanie ogłupia.
2. Na szali Film vs. Książka wszystko pozostaje w równowadze, byleby w dobrej kolejności.


wtorek, 8 kwietnia 2014

Z pewnością będziesz miał ochotę tego posłuchać


Na dzisiaj kilka piosenek, o których bardzo często zapominam mimo, że bardzo je lubię. Piosenki, które wydają mi się ponadczasowe, budzące jednocześnie pozytywne i jakieś nostalgiczne uczucia.
Więc to taka moja playlista ponadczasowych ciągle zapominanych kawałków.



Plain White T's - Hey There Delilah


Mr. Big - To Be With You



Ben E. King - Stand By Me



Alanis Morissette - Ironic



Daniel Powter - Bad Day



Mattafix - Big City Life



Goo Goo Dolls - Iris


Iggy Pop - Passenger




Deep Blue Something - Breakfast At Tiffany's



Fool's Garden - Lemon Tree



Ray Charles - Hit The Road Jack





Kolejność jest zupełnie przypadkowa, to nie są wszystkie ponadczasowe kawałki w moim mniemaniu, ale o reszcie zapomniałam, czekam aż znów mi się przypomną.



Miłego słuchania, Niekończąca


piątek, 4 kwietnia 2014

Najlepsze towarzystwo do oglądania filmu? Moje własne.




Świat został opanowany przez grupy, społeczności i miejsca gdzie zrzeszamy się z ludźmi. W całym tym ambarasie zapomnieliśmy o samych sobie.

Większość ludzi czuje presję społeczną do wyjścia, zrzeszania się, należenia do różnych grup, czy to koleżeńskich czy też zainteresowań. Nie umieją spędzać czasu sami ze sobą, mam wrażenie, że samych siebie na tyle nie doceniają. To prowadzi do otaczania się ludźmi, którzy nie do końca są ludźmi, którymi chcą się otaczać. Trochę to jest tak, że najpierw musisz nauczyć się przebywać sam ze sobą, żebyś później mógł sobie wybrać i idealnie dopasować znajomych. Nie chodzi o skrajne odcinanie się i alienowanie się od innych, bo droga tędy też nie prowadzi, chodzi raczej o to, żeby nie przerażała człowieka wizja "samotnego" wieczoru. Bo lepszego kompana od samego siebie do oglądania filmu nie znajdziesz.
Ludzi ogarnęła cholerna społeczna mania, mania otaczania się MILIARDEM ludzi. Większość ciągnie do gigantycznej liczby znajomych na Facebooku, a spędzenie dnia w domu z samym sobą nie wiąże się z kreatywnymi zajęciami tylko raczej z nosem wetkniętym w gniazdko komunikacyjne jakim jest Facebook, ew. Skype czy inne narzędzie umożliwiające kontakt z ludźmi.

Paradoksem takich sytuacji jest to, że mimo braku chęci wyjścia i spotkania się z niektórymi ludźmi to i tak wychodzisz, bo mimo wszystko bardziej przeraża Cię wizja nie spotkania się z nikim innym niż Ty, bo przecież Twoje towarzystwo dla samego Ciebie nie jest na tyle interesujące. (Tylko pamiętaj, jeśli dla Ciebie nie jest wystarczająco interesujące to dlaczego dla innych ma być.)


Tu jest kilka moich koncepcji na spędzanie wieczoru czy dnia w najlepszym towarzystwie w jakim można go spędzić czyli własnym:

1. Kto broni samemu wybrać się do kina? (Przecież do kina idziesz obejrzeć film, czy konkretnie potrzebny Ci ktoś w fotelu obok?)

2. Czytanie książki też zdecydowanie wychodzi najlepiej w pojedynkę. Jest to mega budujące zajęcie, powiem nawet, że niezależnie od pozycji jaką wybierzecie do czytania (oprócz kilku wyjątków :)).

3.Włączenie relaksacyjnej muzyki, zrobienie kąpieli z pianą najlepiej odpręża w samotności. Chwila na przeanalizowanie dnia, plany rzeczy do zrobienia, chwila wytchnienia po "stresach i niestresach" dnia codziennego.

4. Obejrzenie pozycji filmowej z listy filmów koniecznych do obejrzenia. Kilka chwil do nadrobienia zaległości.

5. Godzinka dziennie przeznaczona na bieganie. Przecież ruch to zdrowie, chociaż ja sama preferuję rolki.

6. Spacer z psem.  Jeśli masz czworonożnego przyjaciela to jemu jak najbardziej należy się chwila na wyładowanie energii.



Posiadanie zainteresowań i przynależność do grup jakichkolwiek nie jest zła, jest wręcz dobra, nawet bardzo potrzebna, ale trzeba we wszystkim znać umiar.
I żeby nie było, uwielbiam czas spędzać z ludźmi, czy są to przyjaciele czy też ludzie, którzy nie są mi bliscy, ale równie wartościowe jest spędzanie czasu z samym sobą.


Pozdrawiam, Niekończąca

wtorek, 1 kwietnia 2014

Fish and chips czyli kilka błędnych i nie błędnych przekonań o Londynie

Wróciłam, zdecydowanie nie chciałam wracać, ale musiałam.
Mój plan zwiedzania Londynu niestety nie pokrył się z rzeczywistością i nie mogłam postawić na zwiedzanie dalszego Londynu, bo przyjechać po 7 latach i nie zobaczyć Buckingham Palace, Big Bena, czy innych najbardziej charakterystycznych miejsc dla tego miasta to trochę nie do pomyślenia.
Po pojawieniu się na London Euston od razu pobiegliśmy kupić Oyster Card na 7 dni, czyli 7Day TravelCard, która łącznie z kaucją za kartę (5 funtów) kosztowała jedyne 41,5 funtów, zdecydowanie jest to najlepszy wybór, taka Travelka obowiązuje na 1-3 strefę, nie jest Off-Peak czyli, że nie ma żadnych godzin, w których nie można z niej korzystać, tak jak to jest przy jednodniowych kartach i można korzystać z autobusów i metra.
Pierwszego dnia pierwszym punktem była stacja King's Cross, która jest znana głównie z przygód o Harrym Potterze.


Ku mojemu zdziwieniu peronu 9 i 3/4 nie znalazłam tam gdzie powinien być tylko na hali dworca co niestety mnie trochę rozczarowało.

Następnie wybraliśmy się do jednej z największych skarbnic całego świata  -"British Museum".



Mnie już drugi raz zaczarował hol tego muzeum, wchodzisz i od razu jesteś pod wielkim wrażeniem.
(Bardziej na wizycie w muzeum skupię się w innym wpisie.)


Jak przystało na normalnych ludzi po kilku godzinach, bo gwarantuję, do tego muzeum nie wchodzi się na chwilę, zgłodnieliśmy i wybraliśmy się na Fish and chips, które mi osobiście zawsze kojarzyło się z paluszkami rybnymi i frytkami i trochę się zdziwiłam jak zobaczyłam kartę, która wręczyła mi pani w lokalu.


Na drugim zdjęciu dowód na to, że zdecydowanie warto wybrać się na takie jedzenie, było zdecydowanie pyszne.

Podsumowaniem dnia był spacer w pobliżu Katedry Św. Pawła i brzegiem Tamizy w towarzystwie Tower of London i Tower Bridge.



Po pierwszym dniu byliśmy zdecydowanie bardzo zmęczeni, ale też bardzo zachwyceni tym miastem.
Byłam tylko bardzo zdziwiona brakiem koszy na śmieci gdzie się nie ruszysz, dowiedziałam się, że to w celu uniknięcia zagrożenia terrorystycznego, tylko mam wrażenie, że ludzie w Londynie przenoszą ten zwyczaj wszędzie, zostawiając syf i bałagan za sobą wszędzie. Ale zdecydowanie uwielbiam to miasto za bezpośrednich ludzi i to jak to miasto jest kolorowe pod każdym względem. Pamiętajcie, w Londynie można przechodzić na czerwonym świetle, tylko uważajcie, mam wrażenie, że wszyscy jeżdżą tam jak chcą, na dodatek wrażenie, że wszyscy jeżdżą nie w tę stronę i nie tą stroną utrzymuje się dłuższy czas.
To jest dopiero pierwszy dzień, ale żeby za długo nie było to reszta w następnych wpisach.

P.S. Przepraszam za jakość zdjęć, prymitywna cyfrówka i telefon to zdecydowanie nie jest szczyt marzeń.

Pozdrawiam, Niekończąca.