środa, 18 czerwca 2014

Żeby nie było nudno w czasie podróży, kilka gier na telefon

Każdy z nas chyba miał do czynienia z grami takimi jak Angry Birds czy też gra Flappy Bird, która skutkowała rozwalonymi telefonami, a złość w momencie kiedy ptaszek spadał, a byliśmy tylko o krok pobicia rekordu nie do opisania, dlatego też szybko porzuciłam gry, które mogą podnosić niepotrzebnie ciśnienie. 
Udało mi się za to znaleźć trzy takie, które zdecydowanie są godne polecenia. 

Dla miłośników zagadek, nie do końca zawsze logicznych. Jeśli lubisz ciemne klimaty, owiane tajemnicą, z nutką mroczniejszych momentów to The Room jest dla Ciebie. Ćwiczy pamięć, mimo wszystko logikę. Są dwie części tej gry, dla mnie osobiście druga część była lepsza, ale chyba głównie dlatego, że było więcej misji, i gra była przez to dłuższa. 



Jeśli chcesz przyjemnej gierki, trochę dla zabicia czasu, z przyjemną muzyką w tle, która ćwiczy refleks i szybkość działania to polecam Dumb ways to die. Jest to idealna gra na rozładowanie i chwilowy odpoczynek. Gra powstała na bazie najbardziej głupich sposobów śmierci, naszym zadaniem jest, żeby do tego nie doprowadzić poprzez wykonywanie nieraz naprawdę dziwnych zadań. Problemem może być telefon, jeśli zbyt słabo reaguje na dotyk to niestety nie osiągniecie zbyt dużego wyniku.

A teraz dla tych, którzy wiedzą dużo a lubią wiedzieć więcej. Mój faworyt na ten moment to Quizwanie. Gra zrobiona na wzór gry Quizup, w polskiej wersji językowej, z pytaniami na naprawdę wysokim poziomie. Nie jest to druga wersja Milionerów na telefon, więc pytań w stylu "Co odpadało Kłapouchemu w Bajce Kubuś Puchatek?" nie musimy się obawiać, co prawda, są łatwiejsze i trudniejsze, ale jest to zdecydowanie wyższy poziom. Fajne w grze jest to, że nie gra się w eter, znajduje się losowych przeciwników, albo można zachęcić znajomych i grać z nimi. I zobaczyć na którym miejscu będziemy w rankingu. Gra poszerza wiedzę, więc jeśli chcecie wiedzieć jeszcze więcej to zachęcam. 


Plusem The Room i Dumb ways to die jest to, że można grać wszędzie ponieważ gry nie potrzebują połączenia z internetem. Quizwanie owszem. 


Niekończąca

sobota, 7 czerwca 2014

Każdemu potrzebny czasem jest OFF

Raz na jakiś czas każdy żyjący na wysokich obrotach człowiek potrzebuje wyłączenia swoich obrotów. Czy to wstanie z łóżka o godzinie 16, i siedzenie cały dzień w piżamie. Czy też poświęcenie każdej minuty na oglądanie seriali i nadrabianie zaległości. Niektórych zadowoli książka czy też długi spacer z psem. Bez żadnych większych presji i obowiązków. Często ludzie robią OFF tylko wtedy jak są chorzy. Ale co to wtedy za odpoczynek. Jeszcze gorzej jest jak nie umieją zwolnić trybu nawet przy napierdalającym gardle i gorączce 40 stopni. Trzeba co jakiś czas robić dzień samego siebie. Kupić głupią gazetę, zrobić długą odprężającą kąpiel, wyłączyć telefon i nie odpalać facebooka. W tych czasach to dość trudne, ale polecam się tego nauczyć z troski o własne zdrowie psychiczne.

sobota, 24 maja 2014

idealna


Bardzo często jak idę ulicą ludzie na mnie patrzą, wręcz lustrują z góry na dół. Dla mnie jest to dość problematyczne, bo wiem, że spowodowane jest to tym, że wyglądam inaczej - inaczej, które nie jest zależne ode mnie. Zdecydowanie jestem bardziej szczupła niż większość ludzi, niektórzy sugerują mi, że mam problemy z odżywianiem, ale nie, ja po prostu taka jestem. Raczej jem wszystko co chcę, fast foody, nieregularnie, w nocy, czyli łamie wszystkie zasady fit wyglądu a i tak nic się nie zmienia. Nie należę do grupy ludzi "AAAAAAA, NIEDŁUGO WAKACJE, TRZEBA SIĘ ZACZĄĆ ODCHUDZAĆ". Od zawsze nie musiałam zwracać uwagi na to co jem, ile jem, kiedy jem, czy muszę spalać kalorie. Często słyszę od innych dziewczyn "ja chcę wyglądać tak jak Ty" i dość często podejmują one kroki, które do tego prowadzą. Ja wiem, że część dziewczyn mi zazdrości tego, że nie muszę się ograniczać, nie muszę się zastanawiać czy tu czy tam przybędzie mi trochę kilogramów. Tylko nie jestem w stanie pojąć dlaczego ludzie koniecznie chcą wyglądać tak jak jest to promowane w mediach. Może inaczej się do tego ustosunkowuje, bo nigdy nie miałam ze zbyt wysoką wagą problemów, raczej na odwrót. Media wykreowały idealną sylwetkę - szczupła + duże piersi. No cóż, ja przy mojej budowie nie mogę niestety narzekać na zbyt duże walory naturalne. I wątpię, żebym kiedykolwiek na to mogła narzekać. Dlatego też jest mi ciężko zrozumieć dziewczyny, które koniecznie chcą wyglądać jak te z rokładówek Playboya. Ja dostałam od natury to, że jestem szczupła, dużych piersi w komplecie nie dostałam. I wiecie co? Nie narzekam. Zaakceptowałam taki a nie inny stan rzeczy. Jak byłam młodsza zastanawiałam się dlaczego nie mogę być "IDEALNA". Z perspektywy czasu wiem, że bycie idealnym to stan własnego postrzegania samego siebie. Pewnie każdy z nas ma coś co mógłby w sobie zmienić, tylko problemem jest kiedy to rzeczywiście zmienia i dąży tylko do tego, świadczy to o całkowitej nie akceptacji samego siebie. Ja doszłam do momentu, że zaakceptowałam to, że wyglądam tak jak wyglądam. Znam swoje mocne i słabe strony, i staram się zazwyczaj skupiać na tych zdecydowanie silniejszych.

wtorek, 13 maja 2014

Komu w drogę temu... ja. LONDYN 2014.



Kurs funta: 5,13. Każdy kto wybiera się do Londynu zakłada z góry, że musi mieć odłożone grube miliony, żeby zobaczyć to miasto i coś ciekawego w nim zrobić. Zdecydowanie błędne założenie.

Wyjazd do Londynu planowałam od.. końca 2013? Nie do końca pamiętam. Bilety kupiłam miesiąc przed wyjazdem. Podejrzewam, że gdybym wcześniej zaczęła szukać znalazłabym taniej. No cóż, tak się płaci za odkładanie wszystkiego na później. Postaram się odciąć od rzeczy, które były tylko i wyłącznie moimi zachciankami i niekoniecznymi wydatkami.
Wyjazd miał się odbyć jak najmniejszym kosztem, więc wybrałam Ryanair'a. Zastanawiałam się nad Wizzair'em, ale bilety były droższe, bagaż podręczny niepłatny mniejszy. Więc mimo tego, że trzeba było jeszcze zapłacić za podróż ze Stansted to w ogólnym rozliczeniu wyszło taniej. Problemem jest to, że Ryanair lata z Modlina, Wizzair z Chopina, no cóż. Nie można mieć wszystkiego.
Bilety kosztowały razem z jednym 15 kg bagażem dodatkowym (na dwie osoby) 271 zł. Warto szukać bezpośrednio na stronach przewoźników, bo strony wyszukujące tanie loty doliczają pewną kwotę dla siebie.
My po przylocie musieliśmy się dostać do Milton Keynes, więc wpadł koszt 10 funtów (polecam i w sumie to chyba jedyny taki przewoźnik w Londynie - National Express. Nie trzeba kupować biletów wcześniej, ceny się nie zmieniają zazwyczaj, a automaty do tych biletów są w każdym miejscu, w którego te autobusy ruszają) co w rozliczeniu na PLN daje dokładnie 51,3.
Jako, że przezorna zawsze ubezpieczona sprawdziłam połączenia z Milton Keynes do Londynu, normalna cena to średnio 13 funtów, ale dzięki stronie http://www.thetrainline.com/ znalazłam bilety za 5 funtów, oczywiście w jedną stronę, więc dziennie na podróż z Milton do Londynu 10 funtów. Jako, że spędziliśmy w Londynie pełne 3 dni, więc wyszło 30 funtów w trakcie całego wyjazdu. Co daje 153.90 zł.
Jako, że Londyn ma te wspaniałą rzecz jaką są darmowe muzea, więc za zwiedzanie nie płaciliśmy. W każdym muzeum natomiast przy wejściu na ekspozycje są wystawione duże "skarbonki", żeby je wesprzeć. Powiem, że z większą ochotą wrzuca się te 5 funtów dotacji niż miałoby się płacić za wejście. Więc jeśli jesteście hojni to doliczcie jeszcze 10 funtów na rzecz dotacji (akurat my w ciągu tych dwóch dni zwiedziliśmy dokładniej dwa muzea, Muzeum Brytyjskie i Muzeum Nauki), ale ja wrzuciłam tylko w drugim, więc w moim rozliczeniu doliczam tylko 5 funtów. (25.65 PLN)
Każdy normalny człowiek musi czasem coś zjeść, więc doliczam trzy obiady, a nie zawsze trzeba jadać w najdroższych restauracjach, więc obiad w Burger Kingu wychodzi za około 5 funtów. Raz skusiliśmy się na klasyczne Fish&Chips, trochę kiepsko wybraliśmy, bo praktycznie vis'a'vis British Museum, więc zapłaciliśmy około 13 funtów od głowy. Ale wiem, że można zjeść F&C w granicach 5-6 funtów. Nie wiem czy będzie tak dobre jak to co my jedliśmy, ale jednak. Ale w sumie za obiady w Londynie zapłaciliśmy łącznie około 125 zł.
Każdy normalny człowiek też musi się napić czasem kawy, najlepiej dwie w ciągu dnia plus herbata, więc w Starbucks każde z nas wydawało średnio 5 funtów dziennie. (Koszt małego latte to około 2 funtów, ale ja jestem raczej fanką kawy przelewowej, więc zaledwie 1,55). Więc jak dla mnie to koszt w granicy 20 zł dziennie. (Oczywiście razy trzy = 60).
Zapomniałabym o jednej z najważniejszych rzeczy - bilety na autobusy i metro. Mnie to trapiło bardzo mocno, bo można kupować bilety dzienne, można kupić bilety 3 dniowe, ale my wybraliśmy Oyster Card, koszt karty 5 funtów (zwrotne przy oddaniu karty) i kupiliśmy od razu na nią bilet 7 dniowy, przy którym nie było już problemu z Off-peak przejazdami, nie mieliśmy żadnych ograniczeń godzinowych, ilości przejazdów, a kartę mieliśmy ważną na stresy 1-3. I gwarantuję, że w czasie tego wyjazdu nie wiem czy nawet daliśmy radę przekroczyć granicę stref 1/2.  Koszt takiej karty to 39 funtów. Przy rozliczeniu na doładowywanie karty pieniędzmi, czy kupowania biletów na krótsze terminy mimo, że łącznie korzystaliśmy z kart 3,5 dnia to zdecydowanie bardziej się to opłaciło mimo, że karta była ważna nawet wtedy jak już wylądowaliśmy w Warszawie. (koszt 200 zł)
Jak każdy turysta coś musieliśmy przywieźć, więc kilka kartek pocztowych, jakiś breloczek, czy puszki w kształcie budki telefonicznej, autobusu i skrzynki na listy z herbatą no i oczywiście Magic Stars (cś, wiem, że można kupić w Polsce, w Tesco, ale mimo wszystko) to łącznie koszt 15 funtów. (76 zł)
Ostatnim naszym wydatkiem był bilet na autobus z Victoria Station na Stansted - 10 funtów (51.3).


Więc podsumowując cały wyjazd każde z nas wydało 1013.85. Jest to policzone co do grosza, ale mimo wszystko to kwota +/-.
Nie wliczam już w to moich zapasów słodyczy jakie zrobiłam, bo przecież Cadbury w Polsce nie występuje, tak samo jak czekolady Willy Wonka i w Polsce nie dostaniesz w normalnych cenach słodyczy ze Stanów, a w Anglii owszem. No cóż, to akurat całkowicie były moje zachcianki, ale mimo 80 funtów wydanych na słodycze i takie rzeczy na przykład jak mleko Mars czy zakupy w Primark nie zbankrutowałam na tym wyjeździe (całkowicie).

Więc wystarczy Ci zaledwie 1000 zł, żeby zobaczyć:
King's Cross
British Museum
Tower of London
Tower Bridge
Katedrę Św. Pawła
Muzeum Nauki
Green Park
St. James Park
Buckingham Palace
London Eye i Tamizę
Big Ben'a
Pałac Westminsterski
Camden Town
Oxford Street
Hyde Park
Zjeść klasyczne Fish&Chips
Dać radę porównać wszystkie Fast Foody, które mamy w Polsce. (czyt. McDonalds, KFC i Burger King)
Sprawdzić czy na pewno kawa w Starbucks jest taka sama jak u nas.

Jako, że ograniczaliśmy wydatki to nie poszliśmy na London Eye czy do Muzeum Madam Tussaud, ale rada ode mnie, taniej kupić bilety przez internet, drugim plusem jest to, że nie trzeba czekać kilku godzin w kolejce. (My wcześniej o tym nie pomyśleliśmy i nawet gdybyśmy chcieli to nie mieliśmy czasu na czekanie).

I kilka zdjęć:
 Londyńskie metro <3
 hala British Museum, która cały czas się fascynuję
 Katedra Św. Pawła
 Tower od London
 Oxford Street
 Magia Camden Town i jego specyficzność *.*
 KFC - jak przystało na prawdziwą polkę chciałam porównać i niestety angielskie KFC do naszego się nie umywa, za to McDonalds jest w Anglii lepszy, Burger King natomiast porównywalny
 Brytyjska, Królewska poczta
 Moje zachcianki
Koniec podróży i urlopu, zabytkowa Victoria

czwartek, 8 maja 2014

"A JA JAKO POWSTANIEC UŻYWAŁEM KAMERY A NIE KARABINU"




Ludzie, którzy postępują inaczej niż nam się wydaje, że powinni są zazwyczaj szykanowani. Takie samo podejście do grupy filmowej w czasie powstania mieli ludzie walczący na pierwszej linii frontu, ale teraz, z perspektywy czasu, ludzie szanują i uznają członków grupy filmowej za ludzi, którzy tak samo walczyli jak inni, tyle że o pamięć.
Kiedy dowiedziałam się, że mam możliwość zobaczenia tego filmu wcześniej weszłam na Filmweb, obejrzałam trailer i szczerze powiedziawszy byłam zdezorientowana, bo kolorowe fragmenty filmów z czasów powstania trochę zaburzyły percepcje, nie do końca czułam, że są autentyczne. Miałam wrażenie, że są dogrywane i inscenizowane, ale jak usiadłam w amfiteatrze i najpierw wysłuchałam jednego z powstańców, który został na tych taśmach, z których powstał film, rozpoznany zobaczyłam, że tak naprawdę ta historia, sprzed 70 lat wcale nie jest tak daleko od nas, dość młodych ludzi, więc chyba nie należy jeszcze zamieniać tego w całkowicie historyczne wydarzenie.
Film zrobił na mnie duże wrażenie, byłam zaskoczona formą, bo mimo całkowicie różnych fragmentów Jan Komasa daje radę stworzyć fabułę, co powoduje, że nie oglądamy czysto dokumentalnego filmu, i ten film nas nie nudzi. Mimo wszystko, wcześniejsze filmy, które jakkolwiek nawiązywały do Powstania skupiały się całkowicie na walce, ten nie ma momentów kulminacyjnych, przewrotnych, film ten pokazuje życie Powstańców, część konfrontacji z wrogiem, pokazuje też jak stopniowo Warszawa zamienia się w ruinę. Trudno jest zlokalizować miejsca, w których jest to filmowane, bo przecież niektóre już w ogóle nie istnieją, ale jest kilka charakterystycznych miejsc, które pozwalają na przeniesienie się w dokładne miejsce w wyobraźni.
Film powstał w idealnym momencie, w momencie kiedy jeszcze część powstańców żyje, jest to już niewielka część, ale jednak. Widzimy tych ludzi obok siebie, widzimy tych ludzi na ekranie, jak wtedy żyją, walczą, próbują przeżyć. Szanuję ludzi, którzy byli zaangażowani w ten film i włożyli w niego tyle pracy, bo film powstawał przez prawie 3 lata i wydaje mi się, że to nie była praca lekka, bo młodsze pokolenia będą chociaż trochę mogły poznać to co się działo w stolicy, ja jeszcze miałam możliwość porozmawiania z ludźmi, którzy przeżyli wojnę, Powstanie Warszawskie, znam to z opowiadań naocznych świadków czy też ludzi, którzy wtedy walczyli za kraj.




Każdy powinien zobaczyć ten film, zwłaszcza jeśli ktoś jest mieszańcem Warszawy i nie jest całkowitym ignorantem..


Pozdrawiam, Niekończąca

środa, 30 kwietnia 2014

Dla miłośników "Psychozy" Hitchcocka czyli kilka słów o "Bates Motel"



W sieci ciągle głośno o "Grze o tron", "Suits" czy "Breaking Bad" i całej gamie bardzo popularnych seriali, a mam wrażenie, że niektóre godne polecenia są całkowicie ignorowane. W sumie przez przypadek, ale na szczęście, natknęłam się rok temu na serial "Bates Motel" (Anthony Cipriano). Serial dla ludzi lubiących relacje ludzkie z punktu widzenia psychologicznego (czy też patologicznego), zależności pomiędzy bliskimi ludźmi i gamę rzeczy, które sprawiają, że niektórzy są tacy a nie inni. Z nutką dramatyzmu i elementami horroru.
W serialu poznajemy najbardziej dwie postaci - Normę Bates (Vera Farmiga) i jej syna Normana (Freddie Highmore), od samego początku widać, że z synem głównej bohaterki coś jest nie tak, widać też, że relacja pomiędzy matką i synem nie do końca jest normalna, powiedziałabym nawet, że patologiczna. Każdy z bohaterów skrywa jakąś tajemnicę, niektórzy nawet sami nie wiedzą jaką.
Psychiczne skazy bohaterów powodują wieczne problemy, problemy, które nie do końca są jasne do zrozumienia od razu, bo cała fabuła jest ciekawie i skomplikowanie pokręcona.
Dla mnie najciekawsza postać to właśnie Norman, który ma dwie zupełnie odmienne osobowości. Grzeczny kontra psychopata. Widzimy problemy zwykłe dla nastolatka - pierwszą miłość, nieszczęśliwą miłość i przyjaźń a kontrastujemy to z problemami, które tworzy matka, jej nadopiekuńczość, i przymus podporządkowania się każdej jej decyzji, nawet w którym momencie ma się udać do toalety, totalna manipulacja emocjonalna. Relacja, która pokazuje dwie całkowicie zależne od siebie osoby, wręcz jak mąż i żona a nie dziecko i rodzic. Właśnie to i problemy z aklimatyzacją w nowym miejscu i odrzucenie przez otoczenie tworzą obraz Normana. Jego odmienność od reszty widać od samego początku. W sumie cały serial jest prequelem filmu Hitchcocka, "Psychozy". Opowiada nam historię jak główny bohater filmu staje się psychopatycznym zabójcą. Ciekawy pogląd na niektóre sprawy i pokazanie, że niektóre problemy z młodych lat całkowicie warunkują to jakimi będziemy ludźmi. Dość przekoloryzowanie jak na nasze ogólne pojęcie i przekonania, ale jednak.
Jest to jedyny serial, w dość długim czasie, na którego drugi sezon czekałam z niecierpliwością prawie rok.

Polecam każdemu kto lubi thrillery, kino trzymające w napięciu, ale w sumie bez większych zrywów akcji. Należy raczej do stonowanych seriali, ale akcja jest potoczona tak, że do samego końca nie wiadomo co się zdarzy.
Jak dla mnie 8/10.


Pozdrawiam, Niekończąca

piątek, 25 kwietnia 2014

Za księcia i tak nie wyjdziesz.



Już dawno przestałam wierzyć w cudowne zakończenie bajki o służce wykorzystywanej przez macochę i przyrodnie siostry, żaden szklany bucik i wróżka nie zmienią mojego myślenia.
Jeśli głębiej przyjrzeć się relacjom między ludźmi to da się zauważyć, że ludzie przebywający w danym środowisku mają podobny status materialny. Nie mówię, że identyczny, ale oscylujący w podobnych granicach. Nie bez przyczyny, zazwyczaj ludzie którzy utrzymują ze sobą stały kontakt to ludzie z podobnym inwentarzem materialnym. Tyczy się to związków czy nawet przyjaźni. Niestety pieniądze określają to na co możesz sobie finansowo pozwolić a to na co sobie możesz finansowo pozwolić określa to jakich masz znajomych. Nie mówię o kwestii ubrań, czy przedmiotów codziennego użytku. Mam raczej na myśli hobby czy zainteresowania. Bo jeśli jesteś w stanie sobie pozwolić na zajęcia tenisa 5 razy w tygodniu a ktoś z ludzi Cię otaczających niestety nie to zmniejsza się płaszczyzna na której utrzymujecie relację. Nie mówię, że tak jest zawsze, ale zazwyczaj. Kiedyś rozmawiałam ze znajomym, u którego w związku była dość znacząca różnica materialna pomiędzy nim a jego dziewczyną. Związek przetrwał 2 lata, ale później się z hukiem rozpadł, bo dla jednej i drugiej strony stało się problematyczne to, że jedno zdecydowanie częściej płaci za wszystko co robią, wręcz utrzymuje swoją drugą połówkę. Gwarantuję, w tym przypadku dwie strony czuły się źle - i utrzymująca i utrzymywana. Chyba nikogo nie bawi wieczne wykładanie pieniędzy na inną osobę, ani nie jest komfortowe to jak wiecznie inni za Ciebie płacą.
Nigdy nie powiem, że pieniądze określają człowieka, raczej mam na myśli, że pieniądze określają możliwości danej osoby. Bo jeden jedzie na wakacje na Wyspy Kanaryjskie a drugi jest maksymalnie sobie w stanie pozwolić na wyjazd w Bieszczady. I niestety właśnie w takich miejscach to się rozjeżdża.



Taka krótka konkluzja na piątkowy wieczór, a raczej noc.


Pozdrawiam, Niekończąca









niedziela, 20 kwietnia 2014

OCENIAM LUDZI PO WYGLĄDZIE


Szata zdecydowanie zdobi człowieka, wiem, to okrutna prawda i większość z tym za wszelką cenę nie będzie chciała się zgodzić, ale tak jest i z tym nie ma co dyskutować.

Zawsze jak kogoś spotykam na swojej drodze to niezależnie od tego jakbym chciała to patrzę na to jak człowiek wygląda. Estetykę wyglądu, to czy wykorzystuje swój potencjał, czy po prostu wygląda dobrze. Nie chodzi chyba też o sam ubiór, ale o prezencje i styl w jakim ktoś się zachowuje. Równie dobrze ktoś założy na siebie łącznie sumę 30 złotych kupując ciuchy w Secondhandzie i będzie wyglądał jak milion dolarów a ktoś wyda milion dolarów na ciuchy i wręcz przeciwnie - będzie wyglądał jakby uciekł z kartonowego domu mieszczącego się w jakimś śmietniku na jakimś tam osiedlu.
Całe życie wmawiano mi, że wcale tak nie jest. Że nie można oceniać ludzi po wyglądzie. Ale teraz sobie wyobrażę, że jestem szefem jakiejś poważnej firmy i przeprowadzam rekrutację. Na spotkanie przychodzi gość ubrany zdecydowanie w byle co, niezadbany, tłuste włosy.. Czy go zatrudnię? Duże prawdopodobieństwo, że nie. Zdecydowanie wolę zatrudnić osobę ubraną z gustem, zwracającą uwagę na to jak wygląda.
Mam wrażenie, że kogo nie spytam czy ocenia ludzi po wyglądzie to mówi, że nie, bo przecież tak nie można, wygląd nie ocenia człowieka, a 5 minut nie minie i ktoś krytykuje wygląd osoby, która akurat przechodzi obok nas. Cóż za dziwna hipokryzja, biorąc pod uwagę, że taki człowiek dziwnie na mnie patrzy w momencie kiedy otwarcie przyznaję, że oceniam ludzi po wyglądzie. Chyba nikt mi nie powie, że nie rozmawia się lepiej z dobrze, nie powiedziałam drogo, ubraną osobą, niż z kimś kto zupełnie nie zwraca uwagi na to jak dobiera, a raczej wyciąga na chybił trafił, z szafy rzeczy. Mimo wszystko w odbiorze drugiego człowieka jego styl też się liczy. Niekoniecznie mam na myśli, że każda stylizacja na ulicy ma być stworzona dla mnie, bo do każdego pasuje zupełnie coś innego i to, że mijająca mnie pani X na ulicy będzie świetnie wyglądać nie oznacza, że ja ubrałabym się tak samo, także odmienny styl nie oznacza nic gorszego, zawsze ceniłam umiejętność wyróżnienia się z tłumu, ale nadal mówimy o stylu.


Zresztą mam wrażenie, że ocenianie po okładce przysłowiowej książki towarzyszy nam od dziecka, sama pamiętam, że wszystkie perfumy w drogeriach, które chciałam powąchać to były te w najładniejszych butelkach, więc to chyba w jakimś stopniu o czymś świadczy.





Pozdrawiam, Niekończąca

piątek, 18 kwietnia 2014

Cześć, jestem hejterem.


 Wyobraź sobie, że zaczynasz z kimś znajomość oznajmiając na wstępie, że jesteś hejterem. Czy to ma jakiś sens? Jedno wiem na pewno nikt nie weźmie na poważnie tych słów i będzie wielce zaskoczony jak hejterem się okażesz. 
 Nie wiem czy hejter to dobre słowo, bo mam wrażenie, że hejterzy to ludzie, którzy hejtują dla zasady, opublikujesz post na tablicy, fanpejdżu czy czymkolwiek innym o tym, że trzeba pomóc schroniskom zbierając karmę dla psów to i tak znajdzie się ktoś kto znajdzie sposób, żeby to zhejtować mimo szczytności celu. Więc może błędnie jestem przez otoczenia odbierana i wcale hejterem nie jestem, ja po prostu mam teorie na wszystko. Nie hejtuję małych kotków, potrzebujących i zaniedbanych psów czy chorych dzieci, ja po prostu dość ostro wypowiadam zdanie na niektóre tematy.
Sama nawet lubię hejterów, rzadko doprowadzają mnie do szewskiej pasji, raczej mnie bawią czy poprawiają humor.
 Ludzie bardzo często określają mianem hejtera człowieka posiadającego zgoła odmienne zdanie niż ogół, człowieka, który zdecydowanie nie boi się wyrazić swojej opinii na jakikolwiek temat i zdecydowanie z tłumu się wyróżnia. Z mojej perspektywy jeśli ktoś ma argumenty popierające jakieś zdanie to jego zdanie z hejtowaniem nie ma nic wspólnego. Nie jest to działanie dla jakiegoś działania, a hejtowanie, jak dla mnie, jest maszyną, która sama się nakręca bez powodu, dla samej zasady istnienia. Niestety głupi, niestety bardzo często ograniczony ogół przypnie komuś łatkę taką a nie inną i walka z tym jest wtedy daremna, ale nie wiem czy właśnie takim ludziom, pospolicie i publicznie nazywanym hejterami nie daje siły napędowej. Sama wiem jak reaguje jak ktoś neguje moje zdanie, zawsze się stawiam, używam argumentów, bo jednak zazwyczaj każda moje teoria jest nimi poparta.
 Jeśli masz zupełnie inne zdanie od reszty, jeśli masz argumenty, to broń go zawsze i wszędzie, tylko pamiętaj jeśli nie masz wystarczającej pewności siebie i jesteś słabą jednostką podążającą za tłumem to się nie nakręcaj i tak Ci nie wyjdzie.



Pozdrawiam, Niekończąca

wtorek, 15 kwietnia 2014

FILM vs. KSIĄŻKA


Miała być recenzja książki, która ostatnio mnie dość poruszyła, ale w czasie myślenia konkretnie o tym co napiszę zaczął tworzyć się wpis na inny temat, zresztą jak zwykle. Jako, że jestem w trakcie czytania drugiej książki, której ostatnio ekranizacja weszła do kin stwierdziłam, że napiszę o tym, że większość ludzi popełnia ten sam błąd. Najpierw ogląda film, a dopiero później rozważa zapoznanie się z materiałem, na którego podstawie powstał obraz kinowy. Biorąc pod uwagę, że duża część ludzi w ogóle zaprzestała czytania książek, i chyba nawet nie chodzi mi o to, że w moim mniemaniu są troszkę głupsi, ale zabierają sobie wielką przyjemność czytania, przewracania kartek (ja nadal nie przekonałam się do elektronicznych czytników i ebooków) i wyobrażania sobie i wizualizowania akcji i otoczenia wedle własnego uznania.
Już kilka razy zdarzyło się, że adaptacja filmowa słabo pokrywała się z pierwowzorem czy oddawała sens opowieści zawartej w książce. Nie powiem, są też takie filmy, że książka mimo wszystko jest na drugim miejscu, ale wtedy bardziej mówimy o kunszcie reżyserskim i aktorskim, a nie o samej historii. Ja staram się w momencie wejścia do kina jakiegoś filmu o którym słyszę dobre opinie, jeśli jest taka możliwość sięgnąć najpierw po wersję papierową, bo zdecydowanie nie chcę, żeby płytko opowiedziana filmowa historia zniechęciła mnie do czytania jakiejś książki.
Po przeczytaniu książki łatwiej mimo wszystko, nawet jeśli książka nie do końca nam się podobała, sięgnąć po film, wtedy jesteś bogatszy o dwa dobra kulturowe, a nie tylko jedno.
Długo by się rozwodzić nad tym co lepsze, czy film czy książka, ja osobiście lubię, uwielbiam, kocham oglądać filmy, ale książki są równie ważne w moim życiu.
I wiem, że jeśli najpierw obejrzę ekranizację, to nawet jeśli będzie dobra to czytając książkę będę już czekać na konkretne momenty, bez możliwości kreowania i wyobrażania sobie następstw. A to odbierze cały sens i przyjemność czytania książek.

Boli mnie to, że część książek staje się znana dopiero po tym jak zostaną zaadaptowane filmowo co skutkuje okładkami z klatek filmowych, to smutne. Okładka do książki to cudowne miejsce do popisu artystyczno-graficznego.



Dwa główne wnioski:
1. Zacznijcie czytać książki, nieczytanie ogłupia.
2. Na szali Film vs. Książka wszystko pozostaje w równowadze, byleby w dobrej kolejności.


wtorek, 8 kwietnia 2014

Z pewnością będziesz miał ochotę tego posłuchać


Na dzisiaj kilka piosenek, o których bardzo często zapominam mimo, że bardzo je lubię. Piosenki, które wydają mi się ponadczasowe, budzące jednocześnie pozytywne i jakieś nostalgiczne uczucia.
Więc to taka moja playlista ponadczasowych ciągle zapominanych kawałków.



Plain White T's - Hey There Delilah


Mr. Big - To Be With You



Ben E. King - Stand By Me



Alanis Morissette - Ironic



Daniel Powter - Bad Day



Mattafix - Big City Life



Goo Goo Dolls - Iris


Iggy Pop - Passenger




Deep Blue Something - Breakfast At Tiffany's



Fool's Garden - Lemon Tree



Ray Charles - Hit The Road Jack





Kolejność jest zupełnie przypadkowa, to nie są wszystkie ponadczasowe kawałki w moim mniemaniu, ale o reszcie zapomniałam, czekam aż znów mi się przypomną.



Miłego słuchania, Niekończąca


piątek, 4 kwietnia 2014

Najlepsze towarzystwo do oglądania filmu? Moje własne.




Świat został opanowany przez grupy, społeczności i miejsca gdzie zrzeszamy się z ludźmi. W całym tym ambarasie zapomnieliśmy o samych sobie.

Większość ludzi czuje presję społeczną do wyjścia, zrzeszania się, należenia do różnych grup, czy to koleżeńskich czy też zainteresowań. Nie umieją spędzać czasu sami ze sobą, mam wrażenie, że samych siebie na tyle nie doceniają. To prowadzi do otaczania się ludźmi, którzy nie do końca są ludźmi, którymi chcą się otaczać. Trochę to jest tak, że najpierw musisz nauczyć się przebywać sam ze sobą, żebyś później mógł sobie wybrać i idealnie dopasować znajomych. Nie chodzi o skrajne odcinanie się i alienowanie się od innych, bo droga tędy też nie prowadzi, chodzi raczej o to, żeby nie przerażała człowieka wizja "samotnego" wieczoru. Bo lepszego kompana od samego siebie do oglądania filmu nie znajdziesz.
Ludzi ogarnęła cholerna społeczna mania, mania otaczania się MILIARDEM ludzi. Większość ciągnie do gigantycznej liczby znajomych na Facebooku, a spędzenie dnia w domu z samym sobą nie wiąże się z kreatywnymi zajęciami tylko raczej z nosem wetkniętym w gniazdko komunikacyjne jakim jest Facebook, ew. Skype czy inne narzędzie umożliwiające kontakt z ludźmi.

Paradoksem takich sytuacji jest to, że mimo braku chęci wyjścia i spotkania się z niektórymi ludźmi to i tak wychodzisz, bo mimo wszystko bardziej przeraża Cię wizja nie spotkania się z nikim innym niż Ty, bo przecież Twoje towarzystwo dla samego Ciebie nie jest na tyle interesujące. (Tylko pamiętaj, jeśli dla Ciebie nie jest wystarczająco interesujące to dlaczego dla innych ma być.)


Tu jest kilka moich koncepcji na spędzanie wieczoru czy dnia w najlepszym towarzystwie w jakim można go spędzić czyli własnym:

1. Kto broni samemu wybrać się do kina? (Przecież do kina idziesz obejrzeć film, czy konkretnie potrzebny Ci ktoś w fotelu obok?)

2. Czytanie książki też zdecydowanie wychodzi najlepiej w pojedynkę. Jest to mega budujące zajęcie, powiem nawet, że niezależnie od pozycji jaką wybierzecie do czytania (oprócz kilku wyjątków :)).

3.Włączenie relaksacyjnej muzyki, zrobienie kąpieli z pianą najlepiej odpręża w samotności. Chwila na przeanalizowanie dnia, plany rzeczy do zrobienia, chwila wytchnienia po "stresach i niestresach" dnia codziennego.

4. Obejrzenie pozycji filmowej z listy filmów koniecznych do obejrzenia. Kilka chwil do nadrobienia zaległości.

5. Godzinka dziennie przeznaczona na bieganie. Przecież ruch to zdrowie, chociaż ja sama preferuję rolki.

6. Spacer z psem.  Jeśli masz czworonożnego przyjaciela to jemu jak najbardziej należy się chwila na wyładowanie energii.



Posiadanie zainteresowań i przynależność do grup jakichkolwiek nie jest zła, jest wręcz dobra, nawet bardzo potrzebna, ale trzeba we wszystkim znać umiar.
I żeby nie było, uwielbiam czas spędzać z ludźmi, czy są to przyjaciele czy też ludzie, którzy nie są mi bliscy, ale równie wartościowe jest spędzanie czasu z samym sobą.


Pozdrawiam, Niekończąca

wtorek, 1 kwietnia 2014

Fish and chips czyli kilka błędnych i nie błędnych przekonań o Londynie

Wróciłam, zdecydowanie nie chciałam wracać, ale musiałam.
Mój plan zwiedzania Londynu niestety nie pokrył się z rzeczywistością i nie mogłam postawić na zwiedzanie dalszego Londynu, bo przyjechać po 7 latach i nie zobaczyć Buckingham Palace, Big Bena, czy innych najbardziej charakterystycznych miejsc dla tego miasta to trochę nie do pomyślenia.
Po pojawieniu się na London Euston od razu pobiegliśmy kupić Oyster Card na 7 dni, czyli 7Day TravelCard, która łącznie z kaucją za kartę (5 funtów) kosztowała jedyne 41,5 funtów, zdecydowanie jest to najlepszy wybór, taka Travelka obowiązuje na 1-3 strefę, nie jest Off-Peak czyli, że nie ma żadnych godzin, w których nie można z niej korzystać, tak jak to jest przy jednodniowych kartach i można korzystać z autobusów i metra.
Pierwszego dnia pierwszym punktem była stacja King's Cross, która jest znana głównie z przygód o Harrym Potterze.


Ku mojemu zdziwieniu peronu 9 i 3/4 nie znalazłam tam gdzie powinien być tylko na hali dworca co niestety mnie trochę rozczarowało.

Następnie wybraliśmy się do jednej z największych skarbnic całego świata  -"British Museum".



Mnie już drugi raz zaczarował hol tego muzeum, wchodzisz i od razu jesteś pod wielkim wrażeniem.
(Bardziej na wizycie w muzeum skupię się w innym wpisie.)


Jak przystało na normalnych ludzi po kilku godzinach, bo gwarantuję, do tego muzeum nie wchodzi się na chwilę, zgłodnieliśmy i wybraliśmy się na Fish and chips, które mi osobiście zawsze kojarzyło się z paluszkami rybnymi i frytkami i trochę się zdziwiłam jak zobaczyłam kartę, która wręczyła mi pani w lokalu.


Na drugim zdjęciu dowód na to, że zdecydowanie warto wybrać się na takie jedzenie, było zdecydowanie pyszne.

Podsumowaniem dnia był spacer w pobliżu Katedry Św. Pawła i brzegiem Tamizy w towarzystwie Tower of London i Tower Bridge.



Po pierwszym dniu byliśmy zdecydowanie bardzo zmęczeni, ale też bardzo zachwyceni tym miastem.
Byłam tylko bardzo zdziwiona brakiem koszy na śmieci gdzie się nie ruszysz, dowiedziałam się, że to w celu uniknięcia zagrożenia terrorystycznego, tylko mam wrażenie, że ludzie w Londynie przenoszą ten zwyczaj wszędzie, zostawiając syf i bałagan za sobą wszędzie. Ale zdecydowanie uwielbiam to miasto za bezpośrednich ludzi i to jak to miasto jest kolorowe pod każdym względem. Pamiętajcie, w Londynie można przechodzić na czerwonym świetle, tylko uważajcie, mam wrażenie, że wszyscy jeżdżą tam jak chcą, na dodatek wrażenie, że wszyscy jeżdżą nie w tę stronę i nie tą stroną utrzymuje się dłuższy czas.
To jest dopiero pierwszy dzień, ale żeby za długo nie było to reszta w następnych wpisach.

P.S. Przepraszam za jakość zdjęć, prymitywna cyfrówka i telefon to zdecydowanie nie jest szczyt marzeń.

Pozdrawiam, Niekończąca.

środa, 26 marca 2014

Mała przerwa w zwiedzaniu

Króciutka chwila wytchnienia, po dniu pełnym wrażeń. Jestem po raz drugi zachłystnięta tym krajem i miastem, choć trochę mnie rozczarowało w porównaniu z pierwszą wizytą.
Aż mam ochotę oglądać filmy tylko z Wielkiej Brytanii, z tym cudownym akcentem i humorem.

Na dzisiaj tylko kilka słów. Jak wrócę to skupię się i napiszę zdecydowanie więcej.

Ja skupiam się na zwiedzaniu i maksymalnym wykorzystywaniu czasu, za kilka dni będę tu znów.

Pozdrawiam, Niekończąca

poniedziałek, 24 marca 2014

Na kilka chwil przed wyjazdem

Jako, że do odlotu zostało zaledwie 10 godzin, a ja mimo, że przygotowana dalej zestresowana, myślę, że stres mnie opuści dopiero jak siądę w samolocie na swoim miejscu.

Już czuję londyński klimat, ten tłum ludzi niezależnie od godziny, Starbucks na każdym rogu, mnóstwo muzeów do zwiedzania i mnóstwo rzeczy do podziwiania. Mimo stresu nadal się cieszę tym wyjazdem.
Nie będzie mnie tu kilka dni, a jako, że lubię pisać i będzie mi tego brakować to postaram się dopaść komputer na miejscu, w Londynie i coś mimo wszystko wrzucić, ale jeśli mi się nie uda to na te kilka dni wrzucam trzy propozycje filmowe, które zaliczam do pozycji koniecznych


CYRK MOTYLI - krótki, 30 minutowy film, motywujący do przenoszenia gór


NIETYKALNI - pewnie każdy oglądał, ale jeśli nie to jest to zdecydowanie jedna z koniecznych pozycji.

WIERNY OGRODNIK - o ideałach, za którymi podążamy i bezwarunkowej miłości do ludzi




P.S. Sama sobie życzę dobrego urlopu i mniej stresu.


Pozdrawiam, Niekończąca


niedziela, 23 marca 2014

PODRÓŻ = STRES?



Za 2 dni lecę do Londynu, czekałam na ten wyjazd bardzo długo, bo od mojego pierwszego pobytu tam minęło już kilka ładnych lat. Niestety im bliżej wyjazdu tym bardziej zaczynam panikować, bo zdecydowanie należę do grupy ludzi, którzy muszą wszystko wiedzieć, za co, za ile, jak, czy na pewno nie trzeba wcześniej kupić, zastanawiam się nawet czy bilety na pewno są na dobrą datę i czy na pewno dolecimy tam gdzie trzeba. Przecież zawsze może coś się stać po drodze na lotnisko i nie zdążymy na samolot, a mój wyczekiwany urlop pójdzie w dalekie zapomnienie. Po prostu milion rzeczy, które mogą się zdarzyć i coś jednak nie wyjdzie. Przy moim charakterze niestety nie ma znaczenia, czy jadę 200 km od Warszawy, czy wsiadam w samolot i zdecydowanie odbywam dłuższą podróż. Więc nawet małe jednodniowe podróże wywołują u mnie stres.
Przy okazji tego wyjazdu jak już po raz któryś pisałam do znajomego z jakimiś wątpliwościami to napisał w końcu, żeby mój stres i strach nie zabrały mi przyjemności płynących z tego wyjazdu, bo przestanę całkowicie się nim cieszyć. Mimo, że dalej się stresuję to stwierdziłam, że spróbuję podjąć kroki, które spowodują, że będę się mniej stresować.
1. Wejść w internet i sprawdzić informacje, które nas interesują, radzę tylko nie sprawdzać ich na forach, lepiej w jakichś artykułach, bo takie artykuły zdecydowanie są bardziej rzetelne. 
Jako, że jestem osobą, która zwraca uwagę na to ile wyda pieniędzy na wyjeździe sprawdzałam nawet ile kosztuje obiad na mieście czy kawa w Starbucks, i nie powiem, trochę mnie to uspokoiło.
2. Warto zrobić listę rzeczy, które trzeba zrobić przed wyjazdem, pranie, załatwienie jakichś spraw, opłacenie rachunków. Wtedy wasze przygotowania nie będą na ostatnią chwilę i będą o wiele spokojniejsze. Gwarantuję też, że głowa będzie spokojniejsza, nie będziecie przejmować się na wyjeździe zbędnymi rzeczami, których nie załatwiliście. Ja dodatkowo musiałam znaleźć opiekę dla mojego psa, ale w sumie nie było większych problemów, a to był dość duży czynnik stresogenny.
3. Zrób listę rzeczy, które są niezbędne. Jeśli jedziesz na dłużej niestety niż tydzień to pewnie przyda Ci się zwykły bagaż, ale wydaje mi się, że na wyjazdy do tygodnia czasu spokojnie jesteś w stanie spakować się w bagaż podręczny. Jedynym problemem jest to, że maszynki do golenia, zwykłych nożyczek do paznokci czy szamponów i żeli pod prysznic w zwykłych butelkach nie weźmiesz, ale istnieją w drogeriach właśnie wszystkie kosmetyki w wielkościach idealnych do bagażu podręcznego. Jeśli jedziesz na 5 dni to nie bierz 15 koszulek i 7 par spodni, po pierwsze zdecydowanie to zbyt duża ilość, po drugie przy 5 dniowym wyjeździe na pewno będziesz miał możliwość wyprać jakieś ciuchy, więc nie utrudniaj sobie podróżowania i nie dokładaj kilogramów, za które pamiętaj, ale trzeba dość słono płacić.
4. Staraj się nie pakować zaraz przed wyjazdem, warto przygotować rzeczy wcześniej, a na liście, którą zrobiłeś odhaczać co już spakowałeś, pójdzie wtedy wszystko sprawniej i szybciej.
Warto te listę wsadzić do walizki, bo przy pakowaniu w drugą stronę też ułatwi życie. Nawet nie wiem czy nie bardziej.
5. Jeśli nadal masz jakieś wątpliwości co do miejsca gdzie jedziecie, kosztów, stylu życia i tego jak i co powinieneś robić to od czego są znajomi.
Nie powiem, moi to w pewnym momencie chyba mieli mnie już dość, ale przynajmniej byłam spokojniejsza.


Ja dodałam sobie jeszcze jeden krok, posprzątanie mieszkania przed wyjazdem, niby więcej roboty jak i dużo jej jest, ale jak wrócę do Warszawy to nie wyobrażam sobie, że zaraz po urlopie będę musiała zakasać rękawy i sprzątać.


Wydaje mi się, że stosowanie się do tych kroków da trochę więcej przyjemności z podróżowania i zmniejszy stres.
Enjoy! Wszystkim podróżującym.

PS. Pamiętajcie, że jeśli należycie do tej grupy, która bardzo, ale to bardzo stresuje się wyjazdami i niestety daje popalić przy tym trochę swoim bliskim to przeproście ich, jeśli są bliscy to zrozumieją. :)




Pozdrawiam, Weronika

czwartek, 20 marca 2014

Jeśli jest Ci źle to kup (a raczej przygarnij) sobie psa

Każdemu z nas przytrafiają się dni, które są całkowicie nie tymi dniami. Dni, w które każde z nas niezależnie od ilości nieodebranych połączeń czy smsów czuje się samotnie, tak jakby był sam jak palec na świecie. Niezależnie czy obejrzymy dobry film, zjemy dobry obiad bądź spotkamy się z przyjacielem to i tak nastrój nam się nie zmieni.
Znalazłam świetny sposób na takie dni. 3 lata temu podjęłam wydaje mi się bardzo słuszną decyzję na stronie na Facebooku Psygarnij.pl - Nie kupuj przygarnij zobaczyłam zdjęcie a na zdjęciu to małe cudo:

i w sekundę podjęłam decyzję, że to musi być mój pies. Wtedy przygarnęłam do domu małą białą kulkę. Miałam kilka razy kryzys posiadania psa, ze względu na to, że jestem dość młodą osobą i nie powiem, pies czasem utrudnia podróże, czy zakłóca i jeszcze bardziej napina harmonogram dnia. Ale właśnie w taki dzień o jakim napisałam wyżej to jest najlepsze co może być w Twoim życiu. Moment kiedy na 3 minuty zostawiam psa pod sklepem, żeby wejść po papierosy i jak wychodzę ze sklepu a mój pies reaguje jakby co najmniej nie widział mnie 3 dni. Wtedy tak bardzo docenia się, że jest takie małe stworzenie, które uważa Cię za cały swój świat. Tak samo, wracam po męczącym dniu do domu a mój pies z impetem i entuzjazmem wita mnie zupełnie jakby nic go nie obchodziło, tylko to, że TEN człowiek jest już w domu.
Więc każdemu kto czasem miewa gorsze dni polecam przygarnięcie psa, o ile ma się taką możliwość.
Jeśli takiej możliwości się nie ma zawsze można znaleźć schronisko, w którym na pewno kilku rąk do pomocy będą bardzo potrzebować. To też da uczucie spełnienia, a gwarantuje, że psy w schronisku mają jeszcze więcej miłość do ofiarowania ludziom.

Zawsze będę się zgadzać ze stwierdzeniem, że pies najlepszym przyjacielem człowieka.
Od małej białek kulki na powyższym zdjęciu do takiego psiego okazu:

sobota, 15 marca 2014

Historia o odnalezieniu spokoju i odpuszczeniu sobie samemu win - NOMINACJE OSCAROWE



Zdecydowanie trochę po czasie piszę o filmach nominowanych do Oscarów. Wielkie bum już minęło, ale ja niestety dopiero teraz mam czas, żeby nadrobić zaległości. W tekście jest zawarta w dużej częściu fabuła filmu, więc jeśli nie chcesz dokładniej wiedzieć o czym jest to zachęcam do powrotu tutaj po obejrzeniu.

"Tajemnica Filomeny", scenariusz oparty na prawdziwej, szokującej historii. W głównej roli cudowna Judi Dench. 
Tytułową Filomenę poznajemy kiedy skrywana przez nią przez 50 lat tajemnica wychodzi na światło dzienne, przyznaje się ona swojej córce, że jak była nastoletnią dziewczyną zaszła w ciążę i urodziła nieślubne dziecko. Ze względu na hańbę, którą był seks przedmałżeński, została przez swojego ojca oddana pod "opiekę" sióstr zakonnych, które zmusiły ją do podpisania papierów zrzekających się praw do dziecka i pozwalających na adopcję. 
W filmie mamy do czynienia z dwiema zupełnie kontrastowymi osobowościami, z zupełnie innym podejściem do życia.
Martin Sixsmith - cyniczny karierowicz, który stracił pracę, w historii Filomeny widzi szansę na powrót do pracy i zrobienie świetnego artykułu. Filomena - która uważa przez całe swoje życie, że siostry zakonne robiły co było najbardziej odpowiednie, uważając, że wszystkie następstwa urodzenia nieślubnego dziecka to pokuta, w ogóle nie zauważa krzywdy jaką wyrządził jej Kościół. Dodatkowo ślepo wierzy w nieomylność sióstr, wierzy w każde słowo, które siostry próbują jej wmówić. W pewnym momencie filmu można zauważyć zdrową symbiozę, dwójka bohaterów dzięki sobie nawzajem uczy się zdrowszego podejścia do życia. Dziennikarz zaczyna patrzeć na sprawę jak na wielką krzywdę, która została wyrządzona Filomenie, przestaje sprawę traktować instrumentalnie, próbuje za wszelką cenę pokazać bohaterce, że to ona została w całej tej sytuacji skrzywdzona. Filomenie natomiast łatwiej zaakceptować, mimo nie akceptacji Kościoła, że syn, którego jej odebrano jest gejem. A sama siebie linczuje z każdym słowem za swoje grzechy. Martin mógł nauczyć się od Filomeny, drobnej kobiety, na dodatek o dość ograniczonym poglądzie, że największą siłą i bronią, której można użyć wobec osoby, która nas skrzywdziła nie jest walka a wybaczenie. Wybaczenie, które zdecydowanie więcej kosztuje, jest bardzo mocną próbą charakteru. Film nie kończy się tak jak widz by tego chciał, jest to przecież historia oparta na faktach. Koniec końców jest to film o znalezieniu wewnętrznego spokoju, zrozumieniu wielu spraw i w końcu odpuszczeniu samemu sobie win. Filomena podejmuje dzięki Martinowi decyzję o publikacji tej historii, mimo wcześniejszych wahań. W prawdziwym życiu, a nie na ekranie, podejmuje nawet działania i stwarza organizację, która ma umożliwić odnalezienie matkom dzieci zabranych siłą przez siostry zakonne i oddane do adopcji.

Film porusza dość kontrowersyjne tematy, pokazuje Kościół w zdecydowanie nie najlepszym świetle. Kościół ze swoją zaściankowością i nieomylnością, tylko jak się okazuje ta nieomylność jest tylko w pojęciu samego konserwatywnego kościoła. Zastanawia mnie fakt, że mimo publikacji takiej książki i ekranizacji filmu Kościół nigdy nie odpowiedział za swoje niezbyt chwalebne działania.
Mimo wszystko chyba zaczął się czas wyciągania brudów, które Kościół Katolicki przez czasy swojej świetności nazbierał. 

Film jest jednym z najlepszych jakie w ostatnim czasie oglądałam, polecam każdemu, urzekająca historia, mimo swojego tragizmu nie jest to smutny film. Jak dla mnie 9/10.




"Końcem naszych poszukiwań jest dotarcie do punktu wyjścia i poznanie tego miejsca po raz pierwszy." T.S. Elliot


Pozdrawiam, Weronika

czwartek, 13 marca 2014

nadmierne kontrolowanie prowadzi do utraty kontroli

Każdy z nas zna kogoś takiego kto jest w związku z osobą, która nadmiernie wszystko kontroluje albo zna kogoś do kogo w wieku 25 lat dzwoni mama i pyta czy np. założył czapkę, bo przecież bardzo zimno na dworze.

Niektórzy robią to z nudów, niektórzy z nadmiernej troski, są też przypadki niskiej samooceny i strachu przed utratą kogoś. Czasami zastanawiam się czy takie zachowania wynikają z tego, że niektórym wydaje się, że wszystko wiedzą lepiej czy też z egoizmu, że konkretnie musi być tak jak one tego chcą. Większość ludzi doświadcza chociaż jednej takiej relacji, w której się jest nadmiernie kontrolowanym. Czy to właśnie przez rodzica, dziewczynę/chłopaka czy nawet przyjaciela. 

Nadmierna kontrola w młodych latach ze strony rodzica powoduje, że młodzież robi jeszcze głupsze i gorsze, z perspektywy rodziców, rzeczy. Sama nie miałam w domu relacji opartej na kontroli, raczej na zaufaniu, i mogę powiedzieć, że patrząc przez pryzmat rodzica byłam grzecznym dzieckiem, bo mogłam w zasadzie wszystko. Zabranianie i stawianie bardzo sztywnych granic powoduje, że dziecko za wszelką cenę chce zrobić to czego nie może. 

Jak słyszę kolejny raz od kogoś ze znajomych, że nie może zrobić tego czy tamtego, bo ktoś mu zabrania to jest mi chyba trochę smutno, że ludzie dają sobie wchodzić tak na głowę.
Dziewczyny, które chcą na każdym kroku kontrolować swojego chłopaka, czy na pewno nie wyszedł z inną dziewczyną albo nie wolał iść z kolegami na piwo niż oglądać po raz setny tę samą komedię romantyczną same sobie strzelają gola. Taka nadmierna kontrola powoduje zwiększenie się dystansu, prowadzi do kłamstw i nieszczerych relacji. Jeśli natomiast, w tym przypadku, chłopak dostosowuje się do takiej kontroli to związek jak dla mnie zamienia się w toksyczną relację, bombę zegarową i wtedy trzeba uciekać gdzie pieprz rośnie.

Jeśli rodzic nadmiernie kontroluje swoje dziecko i robi wszystko za nie, żeby na pewno wszystko było dobrze zrobione całkowicie utrudnia życie dziecku. Później taka osoba próbuje sama żyć, funkcjonować i nagle okazuje się, że nie radzi sobie z najprostszymi rzeczami, bo przecież pralkę tak trudno uruchomić, czasem nawet ugotowanie parówek przekracza możliwości takiej osoby. Kiedyś sama zobaczyłam na własne oczy jak znajoma stanęła u mnie koło tostera i za chiny ludowe nie wiedziała jak go włączyć. Wtedy było to śmieszne, ale czasem zastanawiam się jak taki ktoś sobie poradzi w życiu. Jeśli nawet nie umie sobie zrobić jedzenia to jak przeżyje rozmowę kwalifikacyjną czy nawet załatwi jakąś sprawę w urzędzie. Taka nadmierna kontrola powoduje, że są "produkowani" ludzie całkowicie nieporadni życiowo. Przyzwyczajeni do tego, że inni robią coś za nich.




Najgorszą rzeczą w nadmiernej kontroli innych jest to, że dana osoba przestaje kontrolować sama siebie. Jeśli ktoś zbyt intensywnie dba o interes innych, bądź zbyt obsesyjne przejmuje się innymi zapomina o samym sobie. To raczej prowadzi do nerwicy czy jakiejś paranoi niż szczęśliwego życia.
Więc jeśli chociaż trochę ludzie chcą być szczęśliwi to muszą najpierw zacząć od kontroli samych siebie, innych niech zostawią w spokoju.



Pozdrawiam, Weronika



niedziela, 9 marca 2014

I TAK ZOSTANĘ MISTRZEM ROLKOWYM


Ostatnio dużą ilość osób dotyka problem "Co robić z wolnym czasem?".
Ja jako, że doszłam do wniosku, że koniec marnowania wolnych dni kupiłam rolki. Kiedyś jeździłam dużo, nie szło mi to najgorzej, myślałam wtedy, że złapałam bakcyla, niestety temat umarł. Chciałam kupić rolki, ale że typ rolek na które polowałam to nie były najtańsze modele to ciągle odkładałam to na dalszy plan, twierdząc, że są ważniejsze wydatki.
W końcu zamówiłam i przyszły rano w piątek. Nawet udało mi się kilka osób zainspirować do ponownego wskoczenia w rolki. Dzisiaj miałam pierwszy wolny dzień, więc wskoczyłam w rolki i poszłam (a raczej pojechałam) jeździć. 
Powiem nieskromnie, że nie szło mi to nawet tak źle. Na moim osiedlu jest dużo ścieżek rowerowych, więc stwierdziłam, że jako rolkarz też mogę z nich skorzystać, tak poza tematem stan ścieżek rowerowych woła o pomstę do nieba - tak dużo wybojów, a po zimie zdecydowanie powinny być akcje odpiaszczające ścieżki, bo przecież piasek jest zabójstwem dla łożysk.
Po dobrych 45 minutach jak zaczęłam się zdecydowanie pewniej czuć w moich butach z kółkami, rozpędziłam się i co? i zaliczyłam wywrotkę w pięknym stylu klasycznym. W pierwszym momencie pomyślałam "Mam to gdzieś, wracam do domu, skończyła się moja przygoda z rolkami!", ale natchnęło mnie, że kiedyś sobie z tym radziłam to i poradzę sobie teraz. Przerwa 6-letnia, kiepska nawierzchnia, po trzecie wybrałam wieczorną porę, kiedy słabo widać cokolwiek, więc jeden upadek nie może spowodować poddania się. Stwierdziłam nawet, że jak na takie okoliczności tylko jedna gleba to nawet dobrze.
 Przecież człowiek staje się mistrzem w danej dziedzinie przez treningi i ćwiczenia, nie da się osiągnąć mistrzostwa bez szlifowania jakichś umiejętności.

Wyszło to, że umiem przynajmniej bezboleśnie upadać, a to też przecież jakaś sztuka.
Wiecie, w jeździe na rolkach ważne są obie kwestie, to jak upadasz i to jak się podnosisz :D
Zakładam, że będę mistrzem rolkowym, ale wszystko w swoim czasie. 

NAJWAŻNIEJSZE, ŻEBY NIE OCZEKIWAĆ, ŻE WE WSZYSTKIM ZA CO SIĘ WEŹMIECIE BĘDZIECIE OD RAZU MISTRZAMI. 
Nie należy się bać próbować nowych rzeczy i nie należy się bać nie bycia we wszystkim najlepszym. 
Serio, przez takie nastawienie bardzo dużo naszych świetnych pomysłów nie jest realizowanych.
Ja teraz planuję wzięcie udziału w Nightskitingu w kwietniu, i zrobię wszystko, żeby mi się udało. Nawet jeśli nie przejadę całe trasy to przynajmniej spróbuję.

Rolki, które są na zdjęciu to model Powerslide - Vi Skates 84 Pure.  Bardzo polecam.
Mają wkładki formowane termicznie, więc idealnie dopasowują się do nogi, są mega lekkie i jak na razie nie odczuwam żadnych skutków ich użytkowania. 

Więc bierzcie rowery, rolki, wrotki.. i ruszajcie, przecież przedwiośnie to najlepsza pora, żeby zacząć sezon. Tylko nie zapomnijcie o czapkach, nadal pogoda może trochę dopiec (gorączką oczywiście).



pozdrawiam, ROLKARKA

środa, 5 marca 2014

Miej cele a nie marzenia!


Większość ludzi myli marzenia z celami, problem w tym, że marzeń samych w sobie nie realizujemy. 
Jeśli marzysz o zobaczeniu Wielkiego Kanionu to zacznij planować i organizować wszystko tak, żeby tak się stało. Przerób marzenie w cel, nadaj mu trochę realności. Określ dokładnie co Cię ogranicza, kiedy chcesz to zrobić, postaw sobie deadline. 



Np. Najpóźniej w 2016 roku na wakacjach jadę do Stanów i zobaczę Wielki Kanion.
Gwarantuje, że wszystko będzie łatwiejsze, bo realizowanie celu jest znacznie bardziej realne niż realizowanie marzeń. Określ orientacyjnie ile będzie Cię kosztować ten wyjazd i zacznij zbierać i dążyć do tego, żeby uzbierać taką sumę (pamiętaj, im wcześniej kupisz bilety lotnicze będzie taniej - na dodatek każdego roku na początku linie lotnicze mają bardzo ciekawe promocyjne oferty, łap okazje), mów realnie "Na wakacjach za dwa lata jadę do USA, zobaczyć Wielki Kanion." - zobaczysz, sam w to uwierzysz. I wiesz co? Wszystko naokoło będzie Cię tylko motywować do wyjazdu.

Często mam do czynienia z dziewczynami, które mówią, że chcą schudnąć, wyrobić sobie sylwetkę, zdrowo się odżywiać, ale niestety na mówieniu się kończy, bo po godzinie od wypowiedzenia tych wszystkich kwestii lecą na obiad do McDonald's. A ja mam wrażenie, że nie ma nic prostszego niż wzięcie się za siebie od dzisiaj. Żeby więcej  nie patrzeć na szczupłe dziewczyny i z założenia ich nienawidzić, tylko dlatego, że są szczupłe.
Bardzo długo odkładałam podróże, tatuaż, nawet głupie kupienie rolek. Wypowiadając się nagłymi wydatkami, brakiem czasu, pracą, nawet mój pies mi w realizacji marzeń przeszkadzał, ale w momencie kiedy obrałam wyżej wymienione rzeczy jako cel jakoś stało się wszystko łatwe i nie było problemu z realizacją. Okazało się, że jest wiele okazji, żeby podróże całkowicie nie wyczyściły mi portfela, a dużo moich znajomych bardzo chętnie zajmie się moim psem.



Zrób listę celów, która określi co chcesz zrobić w przeciągu 30 dni.
Zrób sobie listę celów, które chcesz zrobić do końca roku.
Nie zaszkodzi też zrobienie listy celów na 5 lat do przodu.

Oczywiście każdy opisz tak, żeby był jak najbardziej realny.
Jeśli jest to cel z listy do zrealizowania w przeciągu 5 lat może wyglądać np. tak: Najpóźniej do czerwca 2018 roku uzbieram 30 tysięcy i kupię sobie Mustanga z 1966r. albo np.: Jak skończę 27 lat będę miał piękny, duży dom z basenem.
Im bardziej będzie sprecyzowany cel tym łatwiej będzie go zrealizować.

Przestań myśleć w kategoriach "Kiedyś będę bogaty.", "Też może kiedyś będę miał taki samochód" albo "Zazdroszczę, on to ciągle gdzieś jeździ, też bym pojechał..."



ZACZNIJ PLANOWAĆ A NIE MARZYĆ.


Weranda

sobota, 1 marca 2014

Każdy z nas i tak wybierze własnego zdobywcę Oscara cz. 1


Świat wirtualny, który powoli zabiera nam nasze życia.
Nie dość, że ludzie są w każdym możliwym miejscu zastępowani przez systemy, przykładem są komputerowi kasjerzy, których można spotkać w niektórych restauracjach McDonald's albo kasy samoobsługowe w sklepach.
Postęp technologiczny utrudnia nam kontakty z ludźmi, przestajemy umieć rozmawiać z innymi, trochę jak analfabetyzm wtórny, tylko dotyczący kontaktów społecznych.
Zaczyna się od małego, elektroniczne nianie, które ograniczają kontakt z dzieckiem. Teraz przecież lepiej założyć dziecku aplikację "Gdzie jest dziecko?" niż zadzwonić i po prostu zapytać. Systemy prowokują do nie rozmawiania. A później wszyscy zastanawiają się czemu ludzie ograniczają kontakt do komunikatorów internetowych czy portali społecznościowych.

Film Spike Jonze'a opowiada o czasach, które moim zdaniem już w jakimś stopniu nastały, na ten moment jest to trochę przejaskrawione, ale kto wie, co się stanie za kilkanaście lat, może już nikt z nas nikomu nie będzie potrzebny, ważny będzie tylko mały przenośny komputerek, słuchawka i oczywiście dobry system ze sztuczną inteligencją. 
Film napawa obawami, refleksjami. Przecież ilu z nas całe dnie spędza przed komputerem, przeglądając bezsensowne strony z obrazkami, przecież w tym czasie też rozmawiamy z ludźmi, to, że przez jakiś komunikator czy portal nie ma znaczenia, interakcja zachodzi. Tylko czy na pewno chcemy dążyć do tego, żeby internet i inteligentne systemy zastąpiły ludzi.
Bohater, Theo, stawia relację z Samanthą, sztuczną inteligencją, wyżej niż relacje z prawdziwymi kobietami. Sam stwierdza w pewnym momencie przecież, że w całej relacji ze swoim komputerem najlepsze jest to, że związał się z wyobrażeniem, a przecież wyobrażenie nie ma wad. Nie do końca trzeba się przejmować potrzebami systemu. Może też dlatego Theo tak mocno związał się z Samanthą, nie dość, że system całkowicie dopasowywał się do jego potrzeb, a niestety od ludzi tego wymagać się nie da, a po drugie system był kształtowany przez niego, tylko i wyłącznie na jego potrzeby. Zainteresowania dopasowane do bohatera, spojrzenie na świat dopasowane do bohatera.
Wszystko czego Theo mógł chcieć. 



Fascynacja nowinkami technologicznymi jest zrozumiała, może ktoś stworzy w końcu tak doskonały system, który nie dość, że będzie Ci o wszystkim na bieżąco przypominał, taki osobowy organizer, będzie podzielał twoje zainteresowania i do wszystkiego będzie podchodził z takim samym zaangażowaniem, więc już przecież nigdy samotnie do kina nie pójdziesz i nie będziesz musiał sam chodzić na wieczorne spacery. System, który będzie substytutem spełnienia twoich potrzeb i pragnień. Tylko czy warto chcieć czegoś takiego za cenę kontaktu w drugim człowiekiem?



Film dobry, dopasowany do czasów, którymi rządzi internet. Scarlett Johansson ma niezwykle pociągający i urzekający głos, Joaquin Pheonix bardzo rzetelny w swojej roli. Nominacja piosenki "The Moon Song" jak najbardziej zrozumiała, ale na więcej nagród moim zdaniem film liczyć nie może.
8/10

środa, 26 lutego 2014

Czekając na "przed" i "po"



Rewolucje w swoim życiu możesz przeprowadzić tylko Ty sam.


Większość ludzi, z którymi mam do czynienia czekają na coś w życiu. Zazwyczaj czekają na jakieś wydarzenie, sytuację bądź poznanie osoby, która zmieni ich życie. Skupiają się na wyczekiwaniu, przegapiając jednocześnie całą resztę, która się koło nich dzieje twierdząc, że i tak nie mają na swoje otoczenie wpływu.
Czekają na wewnętrzną bądź życiową rewolucję.

Sama zaczęłam zauważać u siebie takie podejście, ciągle byłam ospała i apatyczna czekając na pozytywne "kopnięcie" od losu.
Szukałam znaków z niebios, zaświatów czy innej galaktyki, jak kto woli, że niedługo stanie się coś wyjątkowego, tak wyjątkowego, że wypadnę z butów.
Wiem, że nic złego w marzeniach, marzeniach wzorowanych na przykładzie książki bodajże "Pamiętnik Księżniczki", w której bohaterka dowiaduje się w wieku 15 lat, że jest księżniczką, a jej życie całkowicie się zmienia. Tylko w pewnym momencie trzeba sobie zdać sprawę, że prawdopodobieństwo takiego scenariusza jest praktycznie równe zeru. Tak samo jak czekanie na księcia na białym koniu i to że kariera i spełnienie zawodowe same zapukają do naszych drzwi.
Tak jakby w życiu każdego z nas miało nastąpić samo z siebie takie wydarzenie, które odwróci życie o 180 stopni i każdy z nas swoje życie podzieli na dwie części, tytułowe przed i po.
Ostatnie moje doświadczenie pokazują mi, że sytuacje, które dzielą na przed i po to sytuacje, które sami kreujemy, sami zapracowujemy na taki podział, podział, który widać dopiero po jakimś czasie.


Siedząc w domu na tyłku, przed komputerem, telewizorem, czasem nawet książką, nie zmienimy swojego życia, mimo, że wiecznie będziemy narzekać to dalej będziemy stać w miejscu, a tu właśnie chodzi o to, że trzeba czasem wziąć wszystko w swoje ręce.


Podczas jednej z wielu rozmów w moim przyjacielem (www.bezkropki.pl) zauważyłam, że jestem całkowicie bierna, całkowicie dostosowywałam się do sytuacji jakie mnie spotykają, mimo, że ciągle na nie narzekałam. Poradził mi, żeby spróbować wielu rzeczy, odnaleźć jakieś zainteresowania, które dodadzą trochę motywacji i energii do mojego życia. Znalazłam ich kilka, albo raczej odświeżyłam stare zainteresowania i moje umiejętności, sama z tym się czuję lepiej, czuję, że mam wpływ na swoje życie, które nie polega na czekaniu a na działaniu.




Można próbować pisać wiersze, wykorzystać swój głos i słuch, po prostu zacząć się samorealizować, bo mówię wam, nie ma nic lepszego.
W filmie "Julie i Julia" z mistrzowską (w każdej roli) Meryl Streep i Amy Adams pada po prostu pytanie "Co kochasz najbardziej? Po prostu rób to."









Stwórz własne "przed" i "po"
Zrewolucjonizuj sam swoje życie



pozdrawiam, Weronika